niedziela, 6 listopada 2011
Szarańcza i motyle
Stary człowiek z przymkniętymi powiekami wsłuchuje się w coś, co słyszy tylko on. Tak jakby nasłuchiwał głosu stojącego obok anioła. W tle, w ponurym, niemal pustynnym krajobrazie widać odległe zarysy grobów. W lewej ręce stary człowiek zaciska zawieszony na szyi szkaplerzyk. W prawej trzyma ... szarańczę.
Malczewski namalował człowieka umierającego. Dał mu swoją twarz, ale mogłaby to być twarz kogokolwiek z nas, bo każdy człowiek stanie kiedyś w obliczu śmierci. Szarańcza oznacza tu słabość, bezradność człowieka wobec tego, co nieuniknione. Tym symbolem posługiwano się już w Starym Testamencie : "Niknę jak cień, co się nachyla, strząsają mnie jak szarańczę" ( Ps 109, 23 ); "(...) i ociężałą stanie się szarańcza (...) bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu i kręcić się już będą po ulicy płaczki" ( Koh 12, 5 ). Pozostaje jednak wiara. Lewa ręka umierającego ściska szkaplerzyk, stary człowiek zwraca się ku Bogu.
Bóg oznajmia człowiekowi jego los przez swego posłańca - anioła. Malczewski namalował go jako uskrzydloną postać kobiecą. Anioł trzyma w dłoniach szklane miseczki, z których wyfruwają małe, błękitne motyle. Od starożytności trzy fazy egzystencji tego owada ( gąsienica, poczwarka, motyl ), były symbolem - kolejno - życia, śmierci i zmartwychwstania. Po grecku motyl nazywa się psyche - tak samo jak dusza, zasada życia. Kto by też pomyślał, że budząca odrazę gąsienica któregoś dnia może stać się kolorowym, subtelnym, podobnym do kwiatu motylem ? Stąd niektórzy uważają motyla za ucieleśnianie idealnego piękna. Ale wcześniej jest obumarcie. Najpierw mamy larwę, kokon, w którym gąsienica się przepoczwarza i postać dorosłą, doskonałą. Ów kokon stwarza wrażenie grobu, trudno się domyśleć, że w jego wnętrzu następuje cud przemiany. Motyl nie rozstaje się całkowicie ze swoją przeszłością. Zabiera ze sobą cząstkę owych mroków ciemności.
Zmartwychwstanie przestaje być powrotem do życia, przejściem z nieistnienia, z niebytu do istnienia, do bytu, ale staje się momentem zintensyfikowania życia. Dzięki temu śmierć nie stanowi zatrzymania biegu życia. Nie jest chwilowym unicestwieniem człowieka, a przeciwnie, nasileniem życia. Dlatego niech nas nie zwodzi ani rozkład zwłok, ani popiół. To, co oddajemy ziemi, nie jest człowiekiem, nie jest nawet ciałem, ale kokonem, z którego człowiek się wywinął, ale nigdzie daleko nie odleciał. Nadal jest tym, kim był, ale dostawszy skrzydeł, zbliżył się do Słońca tak jasnego, że na jego tle wszystko staje się niewidzialne.
sobota, 8 października 2011
Patynozielone
Każda szkoła ma swoje historie. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że to historie są właściwą treścią szkoły, jej fundamentem, czymś, dzięki czemu każdy, kto opuszcza szkołę, jest nią naznaczony do końca życia.Historie wiążą się z budynkami. Z każdym ważnym miejscem na terenie szkoły jest związana jakaś historia, która z czasem nabrała charakteru legendy. Gdy spotykają się dawni znajomi z jednej klasy, to spotykają się zawsze w określonych ramach, które pozwalają im się rozpoznać: w ramach historii szkolnych. Bez względu na to, jak różnie potoczyły się ich losy, bez względu na to, czy obrali diametralnie różne kierunki zainteresowań, zawody, modele rodzin i tak dalej, stając się dla siebie obcymi ludżmi, obcymi i obojętnymi, mglistymi nazwiskami w pamięci, to się zmienia, gdy w grę wchodzi opowieść. Wtedy przypominasz sobie narratora i siebie samego w historii; twarze stają się dawnymi twarzami, nowe, obce rysy rozmywają się, a na ich miejsce wstępują dawne twarze szkolne, twarze chłopców.
Obsługiwali go i (po chwili) pojął, dlaczego. Czcili go, bo był młody, bo miał młode policzki, żarłoczne usta, apetyt, zdrowe oczy, włosy na głowie, swobodne ruchy, młody głos. Zmuszali go, by był młody, zmuszali go do jedzenia, do mówienia z pełnymi ustami (pytania zadawane w czasie, gdy jadł), częstowania się najlepszymi kąskami, nakładania sobie gór szynki i sera na kromki. Zmuszali go, by się opychał, okazywał nienasycony apetyt, był śmiały, narzucał się. Najpierw zwykłymi prośbami: nie krępuj się, i spojrzeniami.
Młodość czeka na człowieka, gdziekolwiek on się uda; tam leżą wzory, gotowe, żeby w nie wdepnąć i - nawet jeśli nieostrożnie, beztrosko - powlec ślicznie za sobą. Młodzież idzie za swoimi wzorami, kuszącymi w swej prostocie, schludnymi, oświeconymi, bo inaczej nie może.
Obsługiwali go i (po chwili) pojął, dlaczego. Czcili go, bo był młody, bo miał młode policzki, żarłoczne usta, apetyt, zdrowe oczy, włosy na głowie, swobodne ruchy, młody głos. Zmuszali go, by był młody, zmuszali go do jedzenia, do mówienia z pełnymi ustami (pytania zadawane w czasie, gdy jadł), częstowania się najlepszymi kąskami, nakładania sobie gór szynki i sera na kromki. Zmuszali go, by się opychał, okazywał nienasycony apetyt, był śmiały, narzucał się. Najpierw zwykłymi prośbami: nie krępuj się, i spojrzeniami.
Młodość czeka na człowieka, gdziekolwiek on się uda; tam leżą wzory, gotowe, żeby w nie wdepnąć i - nawet jeśli nieostrożnie, beztrosko - powlec ślicznie za sobą. Młodzież idzie za swoimi wzorami, kuszącymi w swej prostocie, schludnymi, oświeconymi, bo inaczej nie może.
Ta najzwyklejsza w świecie rozmowa telefoniczna, podobna do tysięcy innych rozmów telefonicznych między mężczyzną a kobietą, co jest w niej tak szczególnego ? Nie ma nic i właśnie dlatego jest ona taka ważna. Bo gdy mężczyzna dzwoni do kobiety, to wdaje się w stereotypową rozmowę, nie może tego uniknąć i popada w schemat. Gdy mężczyzna podchodzi do telefonu, wystukuje numer, nasłuchuje szumu w słuchawce, słyszy kliknięcie po drugiej stronie, kobiecy głos i musi dać mu się poznać, gdy stoi ze słuchawką w ręce, przy uchu i z nieuniknionym sercem w gardle, na nieuchronnie miękkich kolanach, z wilgotnymi rękami, pocącym się nosem i podnieconymi uszami, czekając na jej jasny, dziewczęcy głos, wówczas daje się wessać "młodości". Jest reżyserowany. Jest "młodym chłopakiem". Nie może mówić o tym, czego chce, bo jest "młodym chłopakiem". "Młody chłopak" nie może być bezpośredni w rozmowie telefonicznej z "młodą dziewczyną", bo to by znaczyło zerwanie połączenia, małe, karzące KLIK. To rytuał. Żelazny rytuał, w którym "młody chłopak" i "młoda dziewczyna" odgrywają idyllę. On wypowiada swoje kwestie, ale to nie są te kwestie, które oddają to, co chciałby powiedzieć. Nie może mówić otwarcie, musi posłużyć sięjęzykiem zastępczym. Musi ukryć swoje zachcianki, ubrać w język kinowych zaproszeń. Mężczyzna jest wielbicielem, kobieta - obiektem uwielbienia. Ale gdy mężczyzna wielbi i, szukając kontaktu ze swą ukochaną, dzwoni do niej, staje się "młodym chłopakiem". Mężczyzna wie, że kobieta wie, iż jest jej wielbicielem; kobieta wie, że mężczyzna wie, że kobieta wie, iż jest jej wielbicielem. A mimo to nie może z nią mówić. Nie może wystąpić otwarcie ze swym uwielbieniem. Musi je ukryć. Jest zmuszony do roli sekretnego adoratora. A nawet jest nie tyle sekretnym admiratorem, ile raczej "sekretnym admiratorem". Jest predestynowany do tego, by zostać zdemaskowany. Jego zamiary są jasne, wszyscy to wiedzą, mężczyzna ("młody chłopak") to wie, kobieta ("młoda dziewczyna") to wie, jest całkowicie w jej mocy. Kobieta trzyma wszystkie sznurki w ręku i może z wyszukaną radością odgrywać rolę, którą jej przypisano: kobiety chimerycznej, skłonnej do zabawy. Jeśli tylko zechce, może przerwać grę, powiedzieć: "Za kogo ty mnie uważasz?" i przez to naświetlić, że jego zamiary są inne, niż wziąć ją do kina. Może też - i to właśnie robi najczęściej - zaangażować się w grę i rozpatrzyć jego podanie o pójście do kina w sposób nonszalancko poprawny, mówiąc: Niestety mi to nie pasuje, może innym razem. A mężczyzna ("młody chłopak") może od biedy znieść odrzucenie propozycji pójścia do kina, ale przecież nie o kino tu chodzi. Mógłby znieść odmowę, gdyby ujawnił swoje intencje, ale tego przecież nie może zrobić. A spotkać się z odmową wobec czegoś, co właściwie chciałoby się powiedzieć, nie uzyskawszy możliwości, by to zrobić, z odmową, w której nie wspomniano, co ona w rzeczywistości w sobie mieści - to jest najbardziej poniżająca forma odtrącenia, grożbą, przed którą każdy mężczyzna drży, kiedy zbliża się do telefonu, aby zadzwonić do kobiety. O, "schemat młodości". Ten schemat, który wtrąca mężczyznę w najbardziej niepewne i niedoświadczone pokwitanie, raz po raz, bez nadziei na to, że kiedykolwiek się z niego wyrwie, raz po raz, wieczna wędrówka ze straszliwą grożbą poniżenia, za każdym razem, gdy szuka kontaktu z kobietą. Zmusza się go do roli wyreżyserowanej w ten sposób, że staje się on przegranym w walce o władzę. Nigdy kobieta nie jest potężniejsza, nigdy mężczyzna nie jest bardziej zredukowany, spętany, niż gdy "młody chłopak" dzwoni do "młodej dziewczyny", bo chce się do niej zbliżyć, chce znależć się tuż przy jej skórze, jej zwierzęcym, wilgotnym wnętrzu, jej wąskich, jedwabistych ramionach, zbliżyć się do niej i dotknąć jej zamków błyskawicznych, haftek stanika, tasiemek majtek, by ją rozebrać do naga, pozwolić opaść ubraniom i doświadczyć jej skóry, jej twarzy z jej skórą, jej ruchów wraz ze skórą, doświadczyć jej, gdy upadnie jej fasada i zsuną się z niej kostiumy, gdy będzie tak wolna od maski, jak to tylko możliwe.
Podróżuje się przede wszystkim ku określonej barwie. Najskrytszym znaczeniem podróży - i dlatego jest rzeczą tak ważną, by program obejmował najwięcej miast - jest wielokrotnie napotkać prawdziwą barwę Europy. We wszystkich tych miastach występują mianowicie dostojne wieżyce katedr oraz posągi rycerzy. Wieżyce katedr i posągi - co je z sobą łączy? Barwa! Zielona barwa! Zielony kolor Europy. Patynozielony.
Zrozumieli, że naturalność była fikcją, a co się ostaje, gdy naturalność jest fikcją? Fantomy. Świat jest fantomem. Złudne światy, krajobrazy cienia, urojenia, fakty, prawda, wszystko się miesza ze sobą, wszystko może się jawić jako coś innego, fikcja może się stać rzeczywista, z rzeczywistości można zrobić fikcję, to, co urojone, może się stać prawdą, w której wszyscy żyją, a to, co prawdziwe, może się przedzieżgnąć w wymysł, z którego wszyscy śmieją się w kułak i tak dalej, i tak dalej.
Co jest najgorszą, absolutnie najgorszą rzeczą, którą można zrobić drugiej osobie? Co jest najpewniejszym sposobem na to, by przywieść kogoś na skraj rozpaczy, tak że nie wie, co ze sobą począć? Odpowiedź: naśladować. W byciu naśladowanym jest coś nie do zniesienia, to może wydawać się takie niewinne, ale jest najgorszym, co może się przytrafić człowiekowi. Nikomu nie udaje się ścierpieć widoku samego siebie odtworzonego w innych ludziach. Patrzeć na to oznacza ulec klaustrofobii. Wszyscy cierpią na ten typ klaustrofobii. Sama myśl o tym, że nie można uciec od własnej twarzy, sama myśl o tym, że musi się oglądać własne ruchy, gdziekolwiek się człowiek obróci! To jest nie do zniesienia, nikt tego nie wytrzymuje, ten, kto jest naśladowany, musi zaraz uciec, zabrać twarz z sobą i pobiec, hen! Jeszcze jedna myśl: nie móc się nigdy wyrwać. Twarz, zamknięta w twarzy.
Dag Solstad "Patynozielone".
piątek, 2 września 2011
Ludzie na walizkach
"Pamiętaj, że muzyka nie jest z pianina. Ciało jest tylko instrumentem, bo nie po to jest się z kimś, żeby nam coś załatwił, żeby nam pomógł, cos zrobił. Nie taka jest idea miłości. Miłość jest po to, żebyśmy byli szczęśliwi. Ta miłość powinna uszczęśliwić przede wszystkim tego, który kocha."
"Każdy człowiek na tej ziemi szuka miłości. Generalnie wszystko się do tego sprowadza, żeby te sprawy mieć z głowy : kochać kogoś i być kochanym, i wtedy można się zabrać do życia. Dopóki nas to męczy, że jesteśmy sami, niespełnieni, nie mamy tej drugiej połówki, wszystko jest temu niespełnieniu tak czy siak podporządkowane."
Agnieszka Kowalska
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
Opowieści dla Abrama
"Rada na dobrą miłość : nie kochaj dalekiej, lecz tę, która jest blisko. Solidny dom zbudujesz tylko z kamienia z okolicy zahartowanego zimnem, wypalonego słońcem. Weź tę o złocistej aurze wokół ciemnej źrenicy, która coś wie o twojej śmierci." cit. Yehuda Amichai.
Ojciec nauczył mnie, że pytanie, które tak często się słyszy : "Co chcesz zrobić ze swoim życiem ?", to pytanie luksusowe. W naszym przypadku odpowiedź brzmiała : "Przeżyć je".
Abram wierzy w Boga. Ja nie. Słowami Gerschoma Scholema, które dotyczą Franza Kafki, mogę powiedzieć o sobie, że jestem pobożną ateistką. Łączy nas to, że on wierzy w tego samego Boga, w którego ja nie wierzę.
To paradoks wszelkich związków; najwierniejsi są ci, których najłatwiej zranić.
Najbardziej cenię sobie rzadkie momenty pełnego szczęścia albo chwile smutku nie do zniesienia. Istnieją w ciszy, ale są przemożne, silniejsze niż wszystko, co przeżywam w realnym świecie. Są esencją życia. Są mi dane, abym mogła doświadczyć siebie w całej nagości.
Już w Izraelu miałam wrażenie, że często pragnął być sam, a rzadko było mu to dane. Więc nauczył się być sam w towarzystwie ludzi.
Nie istnieją święte słowa, które wypowiada się tylko raz w życiu i tylko do jednej osoby. Jaka szkoda, że już wykorzystałam wszystkie słowa, które teraz kieruję do Abrama.
Abram i ja przeżyliśmy. To stwarza swoistą wzajemną czułość, która jest czymś oczywistym, nie trzeba nic mówić. Byliśmy relikwiami, reliktami, skamielinami, które zachowały ciepło, jak po słonecznym dniu zachowują kamienie, piasek i ściany domu. Ale nie jest to do końca prawda; przeżył tylko Abram, ja po prostu żyłam dalej; wtedy nie miałam przecież świadomości, że udało mi się przeżyć. Ale, jak sądziłam, przeżycie zawsze ma swoją cenę, a Abram sprawiał wrażenie, jakby jej nie zapłacił. Nie wiedziałam jak przeżył, i nie miałam odwagi w kółko go o to pytać; pytałam już trzykrotnie.
Natura pożądania, fenomenologia pocałunku. Dotykające mnie uśmiechnięte wargi zmieniają chemię mojego ciała i w moich żyłach zaczyna płynąć gorący miód. To nie może być biologia, tak ślepa jak wiara przekonanego marksisty w nieodwracalny bieg historii. Jaki interes ma natura w tym, że pragnie siebie dwoje starych ludzi ?
Miłość potrzebuje powietrza i ciszy. Mamy ciszę, ale nie mamy powietrza. Abram przestał rozwodzić się nad tym, jaki jest stary i że nie ma sensu spotkanie się raz, najwyżej dwa razy w roku. Już nie mówi, że w każdej chwili może umrzeć. Myślę, że teraz martwi go tylko to, że nie jest pewien, czy możemy zostać kochankami. Że przegapiliśmy ten moment. Mnie przestało to martwić; wcześniej czy później staniemy naprzeciwko siebie nadzy. Tego też musimy spróbować. Chętnie poczekam.
Mężczyźni uciekają od uczuć, które komplikują im życie. Kobiety o nie walczą, a ich pomysłowość bywa niewiarygodna. Marzą o swoim mężczyźnie, budują w wyobraźni sytuacje i zgodnie z tymi wyobrażeniami działają. Ale marzenia marzeniami, a życie życiem.
Istnieją przestępstwa, które możemy odpokutować, i inne, które będą nas dręczyć aż do śmierci, zabarwią wszystkie nasze czyny, lektury, stosunek do innych. Ale nawet to jest zaledwie namiastką ceny. Jedyne, co możemy zrobić, to wziąć na siebie los naszych ofiar. Pod warunkiem, że jest tragiczny.
Starzy ludzie mają, podobnie jak dzieci, swój własny tajemniczy świat, który chronią; w tym świecie wąska ścieżynka prowadzi w tył, do młodości i do dzieciństwa, ale to nie mózg, tylko serce i zmysły wyszukują wspomnienia z przeszłości.
"Opowieści dla Abrama". Janina Katz.
piątek, 22 lipca 2011
Raj utracony
O Buwie.
A co my mamy tutaj ? Popatrzmy... chmury wypełzające z pejzaży, wpełzające przez dziurę w murze do naszego spokojnego, zrównoważonego i dobrze ułożonego świata. Niepokojące i przerażające. No i subtelna wzmianka o niszczeniu środowiska naturalnego - o tym jak niszczymy to co dała nam Natka Matura, czy inny Bóg. Płyta kartonowo - gipsowa wżerająca się brutalnie w połacie zieloności. No i na pierwszym planie, główny motyw fotografii - Buwia wniebowstąpienie. Buwiowa ręka już tam jest, teraz trzeba jeszcze tylko resztę odwłoku przez próg wysoki przerzucić i alles.
Chyba wolałbym być konserwą, albo chociaż człowiekiem wsadzonym w szklaną butelkę, ale żeby ktoś wrzucił mnie do śmietnika... to wydawało mi się najgorszą wersją mojej żałosnej historii. Jakim cudem udało się komuś wepchnąć mnie w ten ciasny kubeł, chociaż ledwo się tu mieszczę ? Ktoś zaczął turlać mój śmietnik, próbowałem krzyczeć ale nadal nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Chyba straciłem przytomność, bo nie pamiętam co było potem. Obudziłem się kiedy oślepiło mnie światło. Ktoś otworzył wieko i zaczął ciągnąć mnie za głowę. Bałem się, że ten człowiek urwie mi głowę, ale ku mojemu zdziwieniu zdołał trzymając mnie za szyję wyciągnąć całe moje ciało na powierzchnię jednym szarpnięciem w górę. Myślałem, że uświadomienie sobie, że jestem w śmietniku było najbardziej szokującym doznaniem w moim życiu. Teraz już wiem, że tak nie było. Najgorsze było uświadomienie sobie, że jestem kartonem.
Po kryjomu
Kiedyś coś się tutaj zaczęło budować. Rosło, pięło się do góry, perspektywy miało całkiem niezłe. Perspektywy by stać się imponującą willą na przedmieściach - z piękną elewacją i zadbanym ogrodem. Ale wiecie jak to jest : " jak będziesz palił to nie urośniesz ".
W okresie dorastania należy eksperymentować. Trzeba próbować. Później trzeba podjąć decyzję. Mądrzy ludzie doszli do tego, że :
Eksploracja + zobowiązanie = tożsamość osiągnięta
Eksploracja + brak zobowiązania = tożsamość odroczona
Brak eksploracji + zobowiązanie = tożsamość nadana
Brak eksploracji + brak zobowiązania = tożsamość rozproszona
Dlatego siedzę w nocnej koszuli w oborze i uczę się zaciągać.
sobota, 16 lipca 2011
miłość morderców
"Wyobrażał sobie nawet czasem, że pod sam koniec zacznie słyszeć coraz więcej i więcej, że będzie słuchem zataczać kręgi rozszerzające się jak fala uderzeniowa, aż pochwycone tym nowym zmysłem wrażenia utworzą w głowie detaliczną mapę ulic, budynków, miast, ludzi i ptaków, spłyną na niego ze stratosfery i wyżej, aż dotknie go kosmiczna pustka, a w ostatnim momencie, gdy nie będzie już zdolny wypowiedzieć ani słowa, a krew przestanie dopływać do mózgu, kiedy nie zostanie już nic, co mógłby pochwycić tym swoim słuchem, wtedy materia rozstąpi się przed nim i usłyszy absolut."
"Wielka szafa osiadła tu wepchnięta niczym głaz morenowy na geologiczne wypiętrzenie czasu, jakby od samego początku wypełniona była starymi zimowymi ubraniami z innego świata. Pokój palimpsest, pomyślał Benjamin, zbiornik na gruzy życia."
"Miłość Morderców" Dariusz Żukowski
"Miłość Morderców" Dariusz Żukowski
niedziela, 10 lipca 2011
moje ostatnie tchnienie
Myślę, że kino wywiera na widzów silny wpływ hipnotyczny. Wystarczy popatrzeć na ludzi, którzy wychodzą z sali kinowej w milczeniu, ze spuszczonymi głowami, jakby nieobecni. Publiczność w teatrze, na corridzie i kibice sportowi okazują o wiele więcej energii i ożywienia. Hipnoza kinowa, lekka i nieświadoma, bierze się zapewne z ciemności panującej na sali, ale też ze zmian planów, świateł, ruchów kamery, które osłabiają zmysł krytyczny widza, wprawiają go w coś w rodzaju fascynacji i dokonują na nim jakby gwałtu.
Wszystko, co nie pochodzi z tradycji, jest plagiatem.
Istota, która nie nosi w sobie pewnego zasobu namiętnej miłości do kobiet, kwiatów, bibelotów, nawet do wina, czy w końcu do czegokolwiek, istota, która nie jest pod jakimś względem choć trochę nierozsądna, każda zrównoważona na mieszczańską modłę istotka nigdy, przenigdy nie będzie miała talentu literackiego.
Z różnych przyczyn - pierwszą zapewne jest moja nieśmiałość - kobiety, które mi się podobały, na ogół nie pozwalały mi się do siebie zbliżyć. Pewnie nie podobałem im się. Za to zdarzyło mi się, że biegało za mną kilka kobiet, do których nie czułem pociągu. Ta druga sytuacja wydaje mi się jeszcze bardziej nieprzyjemna niż pierwsza. Wolę kochać niż być kochanym.
Dzisiaj, jeśli wierzyć temu, co mi mówią, z miłością dzieje się tak jak z wiarą w Boga. Ma tendencję do zanikania, przynajmniej w niektórych środowiskach. Uważa się ją chętnie za zjawisko historyczne, za iluzję kulturową. Bada się ją, analizuje - a jeśli to możliwe, leczy.
Gdybyśmy byli zdolni do oddania własnych losów przypadkowi i uznaniu bez wahań, że życie jest tajemnicą, bylibyśmy bliscy swego rodzaju szczęścia dość podobnego do niewinności. Między przypadek i tajemnicę wślizguje się gdzieś wyobraźnia, absolutna wolność człowieka. Tę wolność, tak jak i inne, próbowano ograniczyć, usunąć. W tym celu chrześcijaństwo wynalazło grzech popełniany w myślach. Niegdyś to, co uważałem za swoją świadomość, zakazywało mi pewnych wyobrażeń : zabicie brata, kochanie się z matką. Mówiłem sobie : "Co za okropność!" i z wściekłością odrzucałem te myśli przeklęte od wieków.
Jestem już w tym wieku, że daję ludziom mówić. Moja wyobraźnia jest zawsze w pogotowiu i będzie mnie wspierać swoją nietykalną niewinnością, aż po ostatnie dni. Wstręt do rozumienia. Radość spotykania nieoczekiwanego. Te dawne skłonności wzmogły się wraz z wiekiem.
Aby dotrzeć do wszelkiego piękna, konieczne jest zawsze spełnienie trzech warunków, są to : oczekiwanie, walka i zdobywanie.
Od kilku lat grzmią u naszych drzwi trąby Apokalipsy, a my zatykamy uszy. Tę nową apokalipsę, tak jak dawną, niesie za sobą galop czterech jeźdźców, których imiona : przeludnienie, nauka, technika, informacja.
Jedno wyznam : mimo mojej nienawiści do informacji chciałbym móc raz na dziesięć lat wstać spośród zmarłych, pójść do kiosku i kupić parę gazet. Nie prosiłbym o nic więcej. Z gazetami pod pachą, blady, przemykający pod murami, wracałbym na cmentarz i czytałbym o różnych klęskach tego świata, po czym zadowolony zasypiałbym w bezpiecznym schronieniu grobu.
Luis Bunuel
piątek, 8 lipca 2011
środa, 29 czerwca 2011
kzo
Wieczorem świat przymiera brakiem energii. Rzeczy nasiąkają ciszą, niebo naciąga na siebie granatowy koc i tak zaczyna się początek nocy. Jeżeli kogoś interesuje zmiana, to niech przywita ten stan z potrzebną mu mistyką. Można na przykład porzucić swoje ciało na kanapie, przyciągnąć obojętność do siebie, niech odpocznie duch od naporu zmysłów i oddechem przewietrzy swoje mieszkanie. W leżeniu tym niech pozostanie zgoda pomiędzy duchem a wolą tak, aby nie mącić jego mądrości. Słowa podejdą same, ośmielone bezruchem i wewnętrznym przyzwoleniem. W tym królestwie nie ma anarchii, jego porządek nie wynika z ustaleń umownych, brakuje tam sankcji siły. Za to panuje w nim majestat prawdy i święty ogień przemiany. Wejście jest otwarte dla każdego, kto skropi swoje ciało pokorą. W międzyczasie można jeść jabłko, można słonecznik, albo co kto woli.
Czytanie nie jest zwykłą czynnością. To nie jest forma rekreacji ani odpoczynku. To czas wytężonej pracy, podczas której słowo wdziera się do człowieka i przemienia go pod osłoną nocy. Zasila nowe terytoria i użyźnia te, które przymarły zaniedbaniem.
Słowo nie tylko było na początku, ono było zawsze. I na zawsze też pozostanie z nami.
anonim
pamięć i średniowiecze
Pamięć podlega nieustannym atakom wyobraźni i marzeń, a ponieważ istnieje pokusa, by fikcję brać za rzeczywistość, z naszego kłamstwa czynimy w końcu prawdę. Ma to zresztą względne tylko znaczenie, ponieważ jedno i drugie jest tak samo przeżywane, tak samo osobiste.
Miałem szczęście spędzić dzieciństwo w średniowieczu, tej epoce "bolesnej i wykwintnej", jak pisał Huysmans. Bolesnej w życiu materialnym. Wykwintnej w życiu duchowym. Dokładne przeciwieństwo dnia dzisiejszego.
Luis Bunuel
piątek, 3 czerwca 2011
poniedziałek, 30 maja 2011
do końca Manna
"- Drogi przyjacielu, nie istnieje nic takiego jak czyste poznanie. Kościelna teoria poznania, która da się streścić w zdaniu Augustyna: Wierzę abym mógł poznać, jest niezaprzeczalnie słuszna. Wiara jest narzędziem poznania, intelekt ma charakter wtórny. Pańska nieuprzedzona nauka jest mitem. Zawsze jest w nauce jakaś wiara, jakiś pogląd na świat, jakaś idea, krótko mówiąc, jakaś wola - a rzeczą rozumu jest wolę tę analizować i wykazać. Wszystko i zawsze zmierza tu ku jednemu: ku quod erat demonstrandum. Samo pojęcie dowodu, psychologicznie biorąc, zawiera zdecydowanie woluntarystyczny składnik. Wielcy scholastycy XII i XIII wieku byli co do tego zgodni, że dla filozofii nie może być prawdą to, co jest fałszem dla teologii" ... "Wydaje mi się, że sny czerpie się nie tylko z zasobów własnej duszy, że śni się bezimiennie i wspólnie, choć każdy na własny sposób. Wielka dusza, której jesteś tylko cząstką, śni przez ciebie i na twój własny sposób o rzeczach, o których tajemnie śni zawsze: o swej młodości i nadziei, o swym szczęściu i pokoju, i o swej - krwawej uczcie" ... "Szczególnie jeśli się zważy, jak bardzo kobiety - wolno się panu uśmiechnąć, że ja w tak młodym wieku wydaję takie ogólne sądy o kobietach - jak bardzo kobiety w swym stosunku do mężczyzn są zależne od zachowania się mężczyzn wobec nich; nie ma w tym nic dziwnego. Kobiety, tak bym się wyraził, są istotami reaktywnymi, bez własnej inicjatywy, są leniwe, w tym sensie, że są bierne... Proszę mi pozwolić spróbować, choć z trudem, rozważanie moje nieco rozwinąć. Kobieta, o ile mogłem skonstatować, uważa się w sprawach miłości pierwotnie za obiekt tylko, pozwala działać wypadkom, nie wybiera sama swobodnie; staje się podmiotem miłości i zaczyna wybierać dopiero na podstawie wyboru dokonanego przez mężczyznę. A nawet wtedy, niech mi będzie wolno to dodać, jej wybór jest ograniczony i jakby przekupiony tą okolicznością, że została wybrana."
Thomas Mann "Czarodziejska góra"
Thomas Mann "Czarodziejska góra"
wtorek, 17 maja 2011
niedziela, 15 maja 2011
sprośność śmierci
"- Pan chce powiedzieć - rzekł - że wczesne i niejednokrotne zetknięcie się ze śmiercią wyrabia postawę uczuciową, która czyni człowieka wrażliwym i czułym na bezwzględność i surowość życia światowego, powiedzmy: na jego cynizm. ... - Ale niech pan pozwoli, inżynierze, powiedzieć sobie i zechce to zapamiętać, że jedyny, zdrowy, szlachetny i, chcę to wyraźnie zaznaczyć, jedyny religijny sposób patrzenia na śmierć każe uważać ją za niezbędną składową część i święty warunek życia i nie oddzielać jej myślowo od życia, nie widzieć w niej jego przeciwieństwa i nie wygrywać jej ohydnie przeciwko niemu - bo to byłoby zaprzeczeniem zdrowego, szlachetnego, rozsądnego i religijnego poglądu. Starożytni zdobili sarkofagi symbolami życia i płodzenia, często nawet sprośnymi - świętość w religijności antycznej kojarzyła się często ze sprośnością. Ci ludzie umieli czcić śmierć. Śmierć jest godna czci jako kolebka życia, jako macierzyńskie łono odradzania się. Rozważana w oderwaniu od życia, staje się upiornym potworem - a nawet czymś jeszcze gorszym. Bo śmierć jako samoistna potęga duchowa jest bezcenną potęgą; siła jej nieczystej atrakcji jest wprawdzie bardzo wielka, ale sympatyzowanie z tą potęgą jest bez wątpienia najokropniejszym zboczeniem ducha ludzkiego."
Thomas Mann "Czarodziejska góra"
Thomas Mann "Czarodziejska góra"
sobota, 14 maja 2011
ciało żyjące na własną rękę
"Serce gwałtownie bije zawsze wtedy, kiedy czeka kogoś jakaś wielka radość albo kiedy człowiek się lęka, słowem, przy jakichś wzruszeniach. Ale jeżeli serce bije komuś samo z siebie, bez żadnego powodu i sensu i, że tak powiem, na własną rękę, jest wtedy w tym coś niesamowitego; staraj się mnie zrozumieć - to tak jak gdyby ciało kroczyło swoimi własnymi drogami, zupełnie niezależnie od duszy, podobnie jak do ciała umarłego; i ono przecież nie jest naprawdę martwe - nic podobnego nie istnieje - ale żyje nadal bardzo intensywnie, i to na własną rękę : rosną mu jeszcze włosy i paznokcie, a i poza tym pod względem fizykalnym i chemicznym panuje w nim, jak słyszałem, bardzo żywy ruch. ... Chciałem tylko powiedzieć, że jest w tym coś niesamowitego i męczącego, kiedy ciało żyje na własną rękę, niezależnie od duszy, i robi się ważne, jak przy takim nieumotywowanym biciu serca. Po prostu szuka się jakiegoś powodu, jakiegoś wzruszenia, które mogłoby to wywołać, jakiegoś uczucia radości czy lęku, które mogłoby, że tak powiem, usprawiedliwić ten stan - tak przynajmniej ja to odczuwam, mówię tylko o sobie."
Thomas Mann "Czarodziejska góra"
Thomas Mann "Czarodziejska góra"
Miłość potęgą chorobotwórczą
"Jakiż jest wynik zmagania się potęgi czystości z potęgą miłości - bo o takie właśnie zmaganie chodzi ? Na pozór kończy się zwycięstwem czystości. Bojaźń, dobre wychowanie, cnotliwy wstręt, trwożna potrzeba czystości tłumią miłość i trzymają ją w mroku, dopuszczając do świadomości i otwartego działania najwyżej drobne ułamki jej niejasnych dążeń, z pominięciem głównego nurtu jej potęgi i różnorodności. To zwycięstwo czystości jest jednak pozornym tylko i pyrrusowym zwycięstwem, bo nakazy miłości nie dają się spętać ni zgwałcić, a stłumiona miłość nie umiera, lecz żyje, w ciemności i w głębokim ukryciu dąży nadal do spełnienia się, kruszy więzy czystości i zjawia się znowu, choć zmieniona nie do poznania... Jakaż więc jest ta nowa postać i maska, pod którą powraca odepchnięta i stłumiona miłość ? Dr Krokowski rzucił to pytanie i rozejrzał się po szeregach słuchaczy, jak gdyby naprawdę oczekiwał od nich odpowiedzi. Ale choć tyle już powiedział, musiał jeszcze i to sam powiedzieć. Nikt prócz niego nie znał odpowiedzi, ale widać było, że on zna ją na pewno. Ze swymi błyszczącymi oczami, woskowo blady i z czarną brodą, w mniszych sandałach na szarych wełnianych skarpetkach, zdawał się sam być ucieleśnieniem zaciętej walki pomiędzy czystością i namiętnością. Tak przynajmniej zdawało się Hansowi Castorpowi, który, jak wszyscy inni, z największym napięciem oczekiwał wyjaśnienia, jaką postać przybiera odepchniętą miłość. Panie wstrzymywały oddech. Prokurator Paravant jeszcze raz nastawił ucha, przygotowując się w ten sposób do rozstrzygającego momentu, a dr Krokowski powiedział : postać choroby ! Symptomy choroby są zamaskowanymi przejawami miłości, a każda choroba jest przekształconą miłością".
Thomas Mann "Czarodziejska góra"
Thomas Mann "Czarodziejska góra"
czwartek, 5 maja 2011
czwartek, 28 kwietnia 2011
sobota, 26 marca 2011
poniedziałek, 14 marca 2011
Kobiety są setki tysięcy razy silniejsze od nas.
"Kobiety są setki tysięcy razy silniejsze od nas. Kobieta przylgnie do ziemi i nic ją nie ruszy. Kręci się razem z planetą i nic ją nie ruszy. Żadne burze, ni huragany, sztormy i tak dalej. Nie mówić nawet o łagodnych powiewach, które niejednego z nas zbijają z nóg. Ma wszystko w dupie, inaczej mówiąc. (...) To, co zyskuje człowiek cichym płaczem po nocach, to tylko to, że serce bestii jeszcze bardziej twardnieje. Zatem więc nie trzeba płakać. Nie trzeba ! (...) Znałem niektórych, którzy mówili, że mają tylko jedno życie i że muszą się sprawdzić : kim są ? I sprawdzali się, idąc po trupach i przemieniając się w potworki. Bo to przecież jasne. Jasne, że każdy jest zdolny zabić i iść po trupie, że każdy może bez większego przesadnego wysiłku zamienić się w potworka, ale czy to musi robić, czy się musi sprawdzać, jeśli się już tylu w historii dziejów sprawdziło i wszystko jest jasne, to znaczy bardzo ciemne ! (...) Pada deszcz. Siedzę w ciechocińskim parku w "Bristolu" kawiarni. Przyszedł bardzo dawny, szkolny kolega. Chciał mi coś postawić. Co wypijesz ? - pyta - Kawę, wodę mineralną, herbatę ? - Dwie herbaty.- Dlaczego dwie ? - bo czuję, że jedna mi nie wystarczy. - No dobra - powiedział, ale już go te moje dwie herbaty bardzo zbiły z tropu. Oto jak niewinna, ale trochę niezwyczajna rzecz zbija z tropu normalnych, zdrowych ludzi "
Sted
środa, 9 marca 2011
Kto nas doceni Sted ?
- Kto nas doceni Sted, kiedy wszyscy śpią - powiedział nagle Witek.
- No tak. Masz rację - odpowiedziałem wolno po chwili.
I jeszcze po chwili powiedziałem :
- A kiedy się obudzą, to my już będziemy spali.
maj 1965 Sted
- No tak. Masz rację - odpowiedziałem wolno po chwili.
I jeszcze po chwili powiedziałem :
- A kiedy się obudzą, to my już będziemy spali.
maj 1965 Sted
Siedziałem na kiblu
Siedziałem na kiblu, cicho było, noc, spała cala kamienica i nagle usłyszałem to, cichy, ledwie dosłyszalny szum, dźwięk taki, syczenia w rurze, która bez przerwy tak cichoszumi, ale przedtem nie słyszałem i ten dźwięk nagle urósł w moich uszach, spotęgował się i słyszałem teraz w uszach całą wielką wrzawę, jak kiedy chmara dzieciaków wybiega ze szkoły na dziedziniec czy na boisko, bo przerwa jest, więc taką wrzawę słyszałem w uszach. Zatkałem uszy, a i tu usłyszałem z boku taką samą wrzawę z głowy, w wewnątrz głowy mi bijąca od wewnątrz w uszy wielka wrzawa i szum, to było tak, jakbym słyszał pracę mózgu, hałas pędzących atomów mózgowych, straszna wrzawa to była, tak że musiałem odjąć ręce od uszu i wtedy jakoś ten szum w rurze przestał też szumieć, przeszła (---), ta minuta niesamowitej ostrej wszechsłyszalności.
Potem leżałem na podłożu materaców i pomyślałem o historii z przystawianiem muszli morskiej do ucha i słyszenia tego szumu morza zaklętego w muszli, jak mówią ludzie. Pomyślałem więc, że to słychać nie szum morza zaklętego w muszli, ale szum mózgu, tej straszliwej skomplikowanej roboty tam w mózgu się dziejącej.
luty 1969 Sted
Made in charaszo
Jedna matka bardzo brudno prowadziła dom i dziecku się zrobił kołtun na głowie. Zlepiło się wszystko, stwardniało, jak skorupa, do lekarza. Lekarz mówi : innej rady na to nie ma, tylko ściąć. Ona mówi, że nie da ściąć, bo jak się utnie dziecku kołtun, to umrze. Taki przesąd. Ale lekarz był mądry, bo już raz tak miał. I mówi do niej tak : to prawda, ale niech pani weźmie jajko i jak ja będę obcinał, to pani stłucze je i będzie przelewać ze skorupki do skorupki. Wtedy nie umrze. I tylko tak dało radę. Na głupotę nie zawsze pomaga mądrość. Na głupotę często pomaga głupota.
około 1960 Sted
około 1960 Sted
Moje odkrycia; ( do rozwinięcia )
1. Odkrycie ostatnie i może największe, że w alfabecie brakuje pewnych liter, a co za tym idzie w języku, w mowie brakuje pewnych słów. To odkrycie dokonane po licznych przykładach niemożności nazwania pewnych moich stanów i uczuć. Ale nie myśli.
2. Odkrycie "całej jaskrawości", która obejmuje w tych dwu słowach wszystko, dosłownie ( i w przenośni ) wszystko, na przykład : polny kamień, gwiazdę na niebie, ludzką stopę, odciski i tak dalej, i tak dalej ( na tej stopie ), oceany wszystkie, morze łez. Tak moje odkrycie "całej jaskrawości", która obejmuje w dwu słowach wszystko i jeszcze te trzy słowa : życie, śmierć i wieczność.
3. Odkrycie "całej jaskrawości", po której wszyscy i każdy człowiek z osobna miliony razy deptali i nie widzieli.
4. Odkrycie to, że wieczność balansuje między życiem a śmiercią, a nie poza śmiercią. W ten sposób nie ma śmierci.
5. Odkrycie faceta, który umiał prztykać, strzelać palcami nóg, tak samo, jak to się strzela palcami rąk.
6. Odkrycie faceta, który umiał zagwizdać echo. Który nie będąc pochylony nad studnią, gwizdał tak, jakby gwizdał w studnię, która mu z dołu, ze swoich głębokości echem odpowiadała. On tę studnię miał w gardle i ona mu echem odpowiadała. To było piękne.
7. Odkrycie jednego z najpiękniejszych zdań świata. "Położyłem się wieczorem i obudziłem się rano".
8. Odkrycie, że najświętszym stanem człowieka jest zmęczenie.
9. Odkrycie najwyższej pochwały dla piosenki : piosenka za którą można pójść w świat.
10. Odkrycie tego, że ziemia nie jest ojczyzną ludzi, tylko ojczyzną mężczyzn i kobiet.
11. Odkrycie tego, że wieczność, żeby być taka a nie inna, musi się zacząć : kiedyś, gdzieś, od kogoś - na przykład : teraz, tu, ode mnie !
12. Odkrycie jednego z najbardziej przekonywających dowodów na płynięcie czasu. to, że miłość między dwoma ludźmi gaśnie.
27 kwietnia 1969 r. Sted
wtorek, 8 marca 2011
Kameleon i róża
Pewien kameleon
Uderzając w przymilny ton
Skierował ku purpurowej róży takie oto pouczenie :
- Zaiste, tobie przystoi być w Edenie.
Twa purpura - wszak królowie nakładają podobne odzienie.
A ty tulisz się w sobie, okazując onieśmielenie !
To dobrze, że z mądrością żyjesz w zgodzie.
Znaczy to, iż mądrość twa równa twej urodzie :
Jaka jesteś, widzisz sama - innych zalet ci brakuje
I po pierwszym zachwycie nic już w tobie nie fascynuje ;
Ty nie możesz, na przykład, równać się ... hmm, ze mną,
Ty bowiem barwę masz jedną, niezmienną,
Dzięki której, to prawda, zasłużenie odbierasz honory,
Lecz ja - ja liczbę ich mam niepomierną
I zmieniam podług mej woli te kolory. -
A co na to ona ? Ta róża purpurowo - czerwona ?
Milczała jedynie, zawstydzona.
Indywidua takowe na świecie bywają,
Co to bezwstydnie hipokryzję swą zachwalają.
Lejb Olicki
Uderzając w przymilny ton
Skierował ku purpurowej róży takie oto pouczenie :
- Zaiste, tobie przystoi być w Edenie.
Twa purpura - wszak królowie nakładają podobne odzienie.
A ty tulisz się w sobie, okazując onieśmielenie !
To dobrze, że z mądrością żyjesz w zgodzie.
Znaczy to, iż mądrość twa równa twej urodzie :
Jaka jesteś, widzisz sama - innych zalet ci brakuje
I po pierwszym zachwycie nic już w tobie nie fascynuje ;
Ty nie możesz, na przykład, równać się ... hmm, ze mną,
Ty bowiem barwę masz jedną, niezmienną,
Dzięki której, to prawda, zasłużenie odbierasz honory,
Lecz ja - ja liczbę ich mam niepomierną
I zmieniam podług mej woli te kolory. -
A co na to ona ? Ta róża purpurowo - czerwona ?
Milczała jedynie, zawstydzona.
Indywidua takowe na świecie bywają,
Co to bezwstydnie hipokryzję swą zachwalają.
Lejb Olicki
Ecce Homo
Według świadectwa Leona Wyczółkowskiego, Adam Chmielowski rozpoczął malować obraz cierpiącego Chrystusa w 1879 roku we Lwowie. Malował go długo i właściwie nigdy go całkowicie nie wykończył. Miał go na pewno ze sobą już jako Brat Albert, gdy mieszkał na Skałce w Krakowie, w wynajętym od paulinów mieszkaniu. Ojciec Czesław Bogdalski - bernardyn, widział ten obraz u Brata Alberta i prosił, aby go wykończył, ale artysta "nie czuł do tego usposobienia". Zbyt wiele miał kłopotów ze swoimi biedakami w ogrzewalni miejskiej. Przed tym obrazem pierwsi współbracia odprawiali swoje rozmyślania i rekolekcje - dni skupienia. Obraz musiał wywierać na widzu ogromne wrażenie, skoro arcybiskup metropolita obrządku grecko - katolickiego we Lwowie - Andrzej Szeptycki gorąco zapragnął go mieć. Wyrażał to tak natarczywie, że brat Albert : "obszedł się z tym obrazem jak partacz ostatni, lecz tak go molestował metropolita, że aby mieć spokój, dokończył go po rzemieślniczemu". W 1939 roku można było oglądać ten obraz na Wystawie Obrazów Brata Alberta w Muzeum Narodowym w Warszawie. Szeptycki, pod koniec swego życia ( + 01.11.1944 r.) przekazał obraz do Muzeum Archidiecezjalnego we Lwowie pod opiekę Studytów - mnichów bazyliańskich. Po II wojnie światowej losy obrazu długo były nieznane. Próbowano różnych dróg odnalezienia go, a więc : pośrednictwa kardynała Slipija, indagowano księży obrządku grecko - katolickiego w Krakowie, a nawet proboszcza katedry we Lwowie; wszystko na próżno. Obraz mógł przepaść w zawierusze wojennej. Dopiero pewna osoba, znajoma sióstr albertynek mieszkająca stale we Lwowie, na sugestię z ich strony rozpoczęła usilne poszukiwania i już w styczniu 1972 roku doniosła, że obraz jest, i znajduje się w Muzeum Sztuki Ukraińskiej we Lwowie przy ul. Drahomanowa, ma sygnaturę 13213 i jest zdeponowany w magazynie jako własność państwowa. Dowiedziała się też, że istnieje możliwość odzyskania obrazu drogą zamiany na jakiś inny obraz ukraińskiego malarza, np. Iwana Trusza, którego córka jest we Lwowie kustoszem Muzeum jego imienia. Do zamiany przygotowano w Krakowie nabyty olejny obraz Trusza, przedstawiający cyprysy na tle zachodzącego słońca. Rozpoczęły się długie, żmudne, sześć lat trwające pertraktacje. Przy poparciu Ministerstwa Kultury i Sztuki w Warszawie oraz dzięki przychylnej odpowiedzi władz Radzieckich z Kijowa, doszło do korzystnej dla obu stron transakcji. Dnia 17 lipca 1978 roku pojechała do Lwowa delegatka Ministerstwa p. Jarosława Szczepańska i zawiozła obraz Trusza. Podróż miała z przygodami, ale wymiana obrazów we Lwowie dokonała się bez przeszkód. Odzyskanie obrazu graniczyło z cudem, bo nawet polscy celnicy założyli się z panią Szczepańską, że obrazu do Polski nie przywiezie. A jednak zakład wygrała. Zgromadzenie ss. albertynek tę niezwykłą łaskę przypisuje szczególnemu wstawiennictwu bł. ( wówczas ) Brata Alberta, do którego gorąco się modliły w tej sprawie.
środa, 2 marca 2011
wszyscy jesteśmy skazani na śmierć
"W początkach mego uwięzienia najcięższe było wszakże to, że miałem myśli wolnego człowieka. Na przykład brała mnie ochota, żeby znaleźć się na plaży i powoli wchodzić do morza. Gdy tylko wyobraziłem sobie szum pierwszych fal pod moimi stopami, ulgę, jaką sprawiało mi zanurzenie ciała w wodzie, czułem natychmiast, jak bardzo ciasne były mury więzienia. Ale to trwało zaledwie kilka miesięcy. Potem miałem już tylko myśli więźnia. Oczekiwałem codziennego spaceru, który odbywałem po dziedzińcu, lub odwiedzin mego obrońcy. Resztę czasu zorganizowałem sobie bardzo dobrze. Często myślałem wówczas, że gdyby zmuszono mnie do życia w pniu uschniętego drzewa, gdzie jedynym moim zajęciem byłoby oglądanie barwy nieba ponad moją głową, z czasem przyzwyczaiłbym się i do tego. Czekałbym na przelot ptaków lub na zderzenie się chmur, tak jak tutaj czekałem na dziwaczne krawaty mego obrońcy lub jak dawniej, w tamtym świecie, cierpliwie wyczekiwałem soboty, by obejmować ciało Marii. A przecież zastanowiwszy się dobrze, nie żyłem w uschniętym drzewie. Byli bardziej nieszczęśliwi ode mnie. W końcu do wszystkiego można się przyzwyczaić; była to dewiza mamy, którą często powtarzała. ... Tak że po upływie kilku tygodni mogłem spędzać godziny jedynie na wyliczaniu tego, co znajdowało się w moim pokoju. W ten sposób im bardziej się w to zagłębiałem, tym więcej odnajdywałem w pamięci rzeczy nie zauważonych lub zapomnianych. Zrozumiałem wówczas, że człowiek, który przeżył tylko jeden jedyny dzień, może bez trudu żyć sto lat w więzieniu. Miałby dość wspomnień, żeby się nie nudzić. W pewnym sensie to by nawet było lepiej. ... wobec tej nocy pełnej znaków i gwiazd po raz pierwszy pozwoliłem się ogarnąć tkliwej nieczułości świata. Czując, że tak jest do mnie podobny, tak braterski, pojąłem, że byłem szczęśliwy, że jestem nim nadal. I aby wszystko się dopełniło, abym poczuł się mniej samotny, pozostało mi jeszcze pragnąć, by w dniu mojej egzekucji było dużo widzów i by mnie powitali okrzykami nienawiści."
Albert Camus. "Obcy".
Albert Camus. "Obcy".
niedziela, 27 lutego 2011
"The Procession to Calvary"
niedziela, 20 lutego 2011
Krakatau - Film by Mariusz Grzegorzek (1986)
Wybuch wulkanu Krakatau w 1883 roku był najbardziej śmiercionośną erupcją w historii. W niespełna 48 godzin zniszczył wiele miast i uśmiercił ponad 36 tys. osób. Wywołał on również serię katastroficznych fal tsunami, niszczących miasta, pustoszących całe wyspy i wybrzeża Sumatry i Jawy.
sobota, 19 lutego 2011
niedziela, 13 lutego 2011
czwartek, 10 lutego 2011
niedziela, 23 stycznia 2011
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)


















