poniedziałek, 14 marca 2011

Kobiety są setki tysięcy razy silniejsze od nas.

   "Kobiety  są  setki  tysięcy  razy  silniejsze  od  nas. Kobieta  przylgnie  do  ziemi  i  nic  ją  nie  ruszy. Kręci  się  razem  z  planetą  i  nic  ją  nie  ruszy. Żadne  burze, ni  huragany, sztormy  i  tak  dalej. Nie  mówić  nawet  o  łagodnych  powiewach, które  niejednego  z  nas  zbijają  z  nóg. Ma  wszystko  w  dupie, inaczej  mówiąc. (...)   To, co  zyskuje  człowiek  cichym  płaczem  po nocach, to  tylko  to, że  serce  bestii  jeszcze  bardziej  twardnieje. Zatem  więc  nie  trzeba  płakać. Nie  trzeba !   (...)   Znałem  niektórych, którzy  mówili, że  mają  tylko jedno  życie  i  że  muszą  się  sprawdzić : kim  są ?  I  sprawdzali  się, idąc  po  trupach  i  przemieniając  się  w  potworki. Bo  to  przecież  jasne. Jasne, że  każdy  jest  zdolny  zabić  i  iść  po  trupie, że  każdy  może  bez  większego  przesadnego  wysiłku  zamienić  się  w potworka, ale  czy  to  musi  robić, czy  się  musi  sprawdzać, jeśli  się  już  tylu  w  historii  dziejów  sprawdziło  i  wszystko  jest  jasne, to  znaczy  bardzo  ciemne !   (...)   Pada  deszcz. Siedzę  w  ciechocińskim  parku  w  "Bristolu"  kawiarni. Przyszedł  bardzo  dawny, szkolny  kolega. Chciał  mi  coś  postawić. Co  wypijesz ? - pyta - Kawę, wodę  mineralną, herbatę ? - Dwie  herbaty.- Dlaczego  dwie ? - bo  czuję, że  jedna mi  nie  wystarczy. - No  dobra - powiedział, ale  już  go  te  moje  dwie  herbaty  bardzo  zbiły  z  tropu. Oto  jak  niewinna, ale  trochę  niezwyczajna  rzecz  zbija  z  tropu  normalnych, zdrowych  ludzi "

   Sted 



środa, 9 marca 2011

Kto nas doceni Sted ?

   - Kto  nas  doceni  Sted, kiedy  wszyscy  śpią - powiedział  nagle  Witek.
- No  tak. Masz  rację - odpowiedziałem  wolno  po  chwili.
I  jeszcze  po  chwili  powiedziałem :
- A  kiedy  się  obudzą, to  my  już  będziemy  spali.


   maj 1965  Sted

schody na Plac Rozstrzelanych

Siedziałem na kiblu

   Siedziałem  na  kiblu, cicho  było, noc, spała  cala  kamienica  i  nagle  usłyszałem  to, cichy, ledwie  dosłyszalny  szum, dźwięk  taki, syczenia  w  rurze, która  bez  przerwy  tak  cichoszumi, ale  przedtem  nie  słyszałem  i  ten  dźwięk  nagle  urósł  w  moich  uszach, spotęgował  się  i  słyszałem  teraz  w  uszach  całą  wielką  wrzawę, jak  kiedy  chmara  dzieciaków  wybiega  ze  szkoły  na  dziedziniec  czy  na  boisko, bo  przerwa  jest, więc  taką  wrzawę  słyszałem  w  uszach. Zatkałem  uszy, a  i  tu  usłyszałem  z  boku  taką  samą  wrzawę  z  głowy, w  wewnątrz  głowy  mi  bijąca  od  wewnątrz  w  uszy  wielka  wrzawa  i  szum, to  było  tak, jakbym  słyszał  pracę  mózgu, hałas  pędzących  atomów  mózgowych, straszna  wrzawa  to  była, tak  że  musiałem  odjąć  ręce  od  uszu  i  wtedy  jakoś  ten  szum  w  rurze  przestał  też  szumieć, przeszła (---), ta  minuta  niesamowitej  ostrej  wszechsłyszalności.
   Potem  leżałem  na  podłożu  materaców  i  pomyślałem  o  historii  z  przystawianiem  muszli  morskiej  do  ucha  i  słyszenia  tego  szumu  morza  zaklętego  w  muszli, jak  mówią  ludzie. Pomyślałem  więc, że  to  słychać  nie  szum  morza  zaklętego  w  muszli, ale  szum  mózgu, tej  straszliwej  skomplikowanej  roboty  tam  w  mózgu  się  dziejącej.
 
   luty 1969  Sted

śmigielskie lapidarium








Made in charaszo

   Jedna  matka  bardzo  brudno  prowadziła  dom  i  dziecku  się  zrobił  kołtun  na  głowie. Zlepiło  się  wszystko, stwardniało, jak  skorupa, do  lekarza. Lekarz  mówi : innej  rady  na  to  nie  ma, tylko  ściąć. Ona  mówi, że  nie  da  ściąć, bo  jak  się  utnie  dziecku  kołtun, to  umrze. Taki  przesąd. Ale  lekarz  był  mądry, bo  już  raz  tak  miał. I  mówi  do  niej  tak : to  prawda, ale  niech  pani  weźmie  jajko  i  jak  ja  będę  obcinał, to  pani  stłucze  je  i  będzie  przelewać  ze  skorupki  do  skorupki. Wtedy  nie  umrze. I  tylko  tak  dało  radę. Na  głupotę  nie  zawsze  pomaga  mądrość. Na  głupotę  często  pomaga  głupota.

   około  1960   Sted

ul. Mickiewicza 6 - Smigiel

Moje odkrycia; ( do rozwinięcia )

1. Odkrycie  ostatnie  i  może  największe, że  w  alfabecie  brakuje  pewnych  liter, a  co  za  tym  idzie  w  języku, w  mowie  brakuje  pewnych  słów. To  odkrycie  dokonane  po  licznych  przykładach  niemożności  nazwania  pewnych  moich  stanów  i  uczuć. Ale  nie  myśli.
2. Odkrycie  "całej  jaskrawości", która  obejmuje  w  tych  dwu  słowach  wszystko, dosłownie  ( i  w  przenośni ) wszystko, na  przykład : polny  kamień, gwiazdę  na  niebie, ludzką  stopę, odciski  i  tak  dalej, i  tak  dalej ( na  tej  stopie ), oceany  wszystkie, morze  łez. Tak  moje  odkrycie  "całej  jaskrawości", która  obejmuje  w  dwu  słowach  wszystko  i  jeszcze  te  trzy  słowa : życie, śmierć  i  wieczność.
3. Odkrycie  "całej  jaskrawości", po  której  wszyscy  i  każdy  człowiek  z  osobna  miliony  razy  deptali  i  nie  widzieli.
4. Odkrycie  to, że  wieczność  balansuje  między  życiem  a  śmiercią, a  nie  poza  śmiercią. W  ten  sposób  nie  ma  śmierci.
5. Odkrycie  faceta, który  umiał  prztykać, strzelać  palcami  nóg, tak  samo, jak  to  się  strzela  palcami  rąk.
6. Odkrycie  faceta, który  umiał  zagwizdać  echo. Który  nie  będąc  pochylony  nad  studnią, gwizdał  tak, jakby  gwizdał  w  studnię, która  mu  z  dołu, ze  swoich  głębokości  echem  odpowiadała. On  tę  studnię  miał  w  gardle  i  ona  mu  echem  odpowiadała. To  było  piękne.
7. Odkrycie  jednego  z  najpiękniejszych  zdań  świata. "Położyłem  się  wieczorem  i  obudziłem  się  rano".
8. Odkrycie, że  najświętszym  stanem  człowieka  jest  zmęczenie.
9. Odkrycie  najwyższej  pochwały  dla  piosenki : piosenka  za  którą  można  pójść  w  świat.
10. Odkrycie  tego, że  ziemia  nie  jest  ojczyzną  ludzi, tylko  ojczyzną  mężczyzn  i  kobiet.
11. Odkrycie  tego, że  wieczność, żeby  być  taka  a  nie  inna, musi  się  zacząć : kiedyś, gdzieś, od  kogoś - na  przykład : teraz, tu, ode  mnie !
12. Odkrycie  jednego  z  najbardziej  przekonywających  dowodów  na  płynięcie  czasu. to, że  miłość  między  dwoma  ludźmi  gaśnie.
 
27 kwietnia 1969 r.  Sted 

wąskie gardło senne

wtorek, 8 marca 2011

Kameleon i róża

Pewien  kameleon
Uderzając  w  przymilny  ton
Skierował  ku  purpurowej  róży  takie  oto  pouczenie :
- Zaiste, tobie  przystoi  być  w  Edenie.
Twa  purpura - wszak  królowie  nakładają  podobne  odzienie.
A  ty  tulisz  się  w  sobie, okazując  onieśmielenie !
To  dobrze, że  z  mądrością  żyjesz  w  zgodzie.
Znaczy  to, iż  mądrość  twa  równa  twej  urodzie :
Jaka  jesteś, widzisz  sama - innych  zalet  ci  brakuje
I  po  pierwszym  zachwycie  nic  już  w  tobie  nie  fascynuje ;
Ty  nie  możesz, na  przykład, równać  się ... hmm, ze  mną,
Ty  bowiem  barwę  masz  jedną, niezmienną,
Dzięki  której, to  prawda, zasłużenie  odbierasz  honory,
Lecz  ja - ja  liczbę  ich  mam  niepomierną
I  zmieniam  podług  mej  woli  te  kolory. -
A  co  na  to  ona ? Ta  róża  purpurowo - czerwona ?
Milczała  jedynie, zawstydzona.
Indywidua  takowe  na  świecie  bywają,
Co  to  bezwstydnie  hipokryzję  swą  zachwalają.

Lejb  Olicki

Cesaria Evora - Partida

Ecce Homo



   Według  świadectwa  Leona  Wyczółkowskiego, Adam  Chmielowski  rozpoczął  malować  obraz  cierpiącego  Chrystusa  w  1879  roku  we  Lwowie. Malował  go  długo  i  właściwie  nigdy  go  całkowicie  nie  wykończył. Miał  go  na  pewno  ze  sobą  już  jako  Brat  Albert, gdy  mieszkał  na  Skałce  w  Krakowie, w  wynajętym  od  paulinów  mieszkaniu. Ojciec  Czesław  Bogdalski - bernardyn,  widział  ten  obraz  u  Brata  Alberta  i  prosił, aby  go  wykończył, ale  artysta  "nie  czuł  do  tego  usposobienia". Zbyt  wiele  miał  kłopotów  ze  swoimi  biedakami  w  ogrzewalni  miejskiej. Przed  tym  obrazem  pierwsi  współbracia  odprawiali  swoje  rozmyślania  i  rekolekcje - dni  skupienia. Obraz  musiał  wywierać  na  widzu  ogromne  wrażenie, skoro  arcybiskup  metropolita  obrządku  grecko - katolickiego  we  Lwowie - Andrzej  Szeptycki  gorąco  zapragnął  go  mieć. Wyrażał  to  tak  natarczywie, że  brat  Albert : "obszedł  się  z  tym  obrazem  jak  partacz  ostatni, lecz  tak  go  molestował  metropolita, że  aby  mieć  spokój, dokończył  go  po  rzemieślniczemu". W  1939 roku  można  było  oglądać  ten  obraz  na  Wystawie  Obrazów  Brata  Alberta  w  Muzeum  Narodowym  w  Warszawie. Szeptycki, pod  koniec  swego  życia ( + 01.11.1944 r.)  przekazał  obraz  do  Muzeum  Archidiecezjalnego  we  Lwowie  pod  opiekę  Studytów - mnichów  bazyliańskich. Po  II  wojnie  światowej  losy  obrazu  długo  były  nieznane. Próbowano  różnych  dróg  odnalezienia  go, a  więc : pośrednictwa  kardynała  Slipija, indagowano  księży  obrządku  grecko - katolickiego  w  Krakowie, a  nawet  proboszcza  katedry  we  Lwowie; wszystko  na  próżno. Obraz  mógł  przepaść  w  zawierusze  wojennej. Dopiero  pewna  osoba, znajoma  sióstr  albertynek  mieszkająca  stale  we  Lwowie, na  sugestię  z  ich  strony  rozpoczęła  usilne  poszukiwania  i  już  w  styczniu  1972  roku  doniosła, że  obraz  jest, i  znajduje  się  w  Muzeum  Sztuki  Ukraińskiej  we  Lwowie  przy  ul. Drahomanowa, ma  sygnaturę  13213  i  jest  zdeponowany  w  magazynie  jako  własność  państwowa. Dowiedziała  się  też, że  istnieje  możliwość  odzyskania  obrazu  drogą  zamiany  na  jakiś  inny  obraz  ukraińskiego  malarza, np. Iwana  Trusza, którego  córka  jest  we  Lwowie  kustoszem  Muzeum  jego  imienia. Do  zamiany  przygotowano  w  Krakowie  nabyty  olejny  obraz  Trusza, przedstawiający  cyprysy  na  tle  zachodzącego  słońca. Rozpoczęły  się  długie, żmudne, sześć  lat  trwające  pertraktacje. Przy  poparciu  Ministerstwa  Kultury  i  Sztuki  w  Warszawie  oraz  dzięki  przychylnej  odpowiedzi  władz  Radzieckich  z  Kijowa, doszło  do  korzystnej  dla  obu  stron  transakcji. Dnia  17 lipca 1978  roku  pojechała  do  Lwowa  delegatka  Ministerstwa  p. Jarosława  Szczepańska  i  zawiozła  obraz  Trusza. Podróż  miała  z  przygodami, ale  wymiana  obrazów  we  Lwowie  dokonała  się  bez  przeszkód. Odzyskanie  obrazu  graniczyło  z  cudem, bo  nawet  polscy  celnicy  założyli  się  z  panią  Szczepańską, że  obrazu  do  Polski  nie  przywiezie. A  jednak  zakład  wygrała. Zgromadzenie  ss. albertynek  tę  niezwykłą  łaskę  przypisuje  szczególnemu  wstawiennictwu  bł. ( wówczas )  Brata  Alberta, do  którego  gorąco  się  modliły  w  tej  sprawie.  


środa, 2 marca 2011

wszyscy jesteśmy skazani na śmierć

   "W  początkach  mego  uwięzienia  najcięższe  było  wszakże  to, że  miałem  myśli  wolnego  człowieka. Na  przykład  brała  mnie  ochota, żeby  znaleźć  się  na  plaży  i  powoli  wchodzić  do  morza. Gdy  tylko  wyobraziłem  sobie  szum  pierwszych  fal  pod  moimi  stopami, ulgę, jaką  sprawiało  mi  zanurzenie  ciała  w  wodzie, czułem  natychmiast, jak  bardzo  ciasne  były  mury  więzienia. Ale  to  trwało  zaledwie  kilka  miesięcy. Potem  miałem  już  tylko  myśli  więźnia. Oczekiwałem  codziennego  spaceru, który  odbywałem  po  dziedzińcu, lub  odwiedzin  mego  obrońcy. Resztę  czasu  zorganizowałem  sobie  bardzo  dobrze. Często  myślałem  wówczas, że  gdyby  zmuszono  mnie  do  życia  w  pniu  uschniętego  drzewa, gdzie  jedynym  moim  zajęciem  byłoby  oglądanie  barwy  nieba  ponad  moją  głową, z  czasem  przyzwyczaiłbym  się  i  do  tego. Czekałbym  na  przelot  ptaków  lub  na  zderzenie  się  chmur, tak  jak  tutaj  czekałem  na  dziwaczne  krawaty  mego  obrońcy  lub  jak  dawniej, w  tamtym  świecie, cierpliwie  wyczekiwałem  soboty, by  obejmować  ciało  Marii. A  przecież  zastanowiwszy  się  dobrze, nie  żyłem  w  uschniętym  drzewie. Byli  bardziej  nieszczęśliwi  ode  mnie. W  końcu  do  wszystkiego  można  się  przyzwyczaić; była  to  dewiza  mamy, którą  często   powtarzała. ... Tak  że  po  upływie  kilku  tygodni  mogłem  spędzać  godziny  jedynie  na  wyliczaniu  tego, co  znajdowało  się  w  moim  pokoju. W  ten  sposób  im  bardziej  się  w  to  zagłębiałem, tym  więcej  odnajdywałem  w  pamięci  rzeczy  nie  zauważonych  lub  zapomnianych. Zrozumiałem  wówczas, że  człowiek, który  przeżył  tylko  jeden  jedyny  dzień, może  bez  trudu  żyć  sto  lat  w  więzieniu. Miałby  dość  wspomnień, żeby  się  nie  nudzić. W  pewnym  sensie  to  by  nawet  było  lepiej. ... wobec  tej  nocy  pełnej  znaków  i  gwiazd  po  raz  pierwszy  pozwoliłem  się  ogarnąć  tkliwej  nieczułości  świata. Czując, że  tak  jest  do  mnie  podobny, tak  braterski, pojąłem, że  byłem  szczęśliwy, że  jestem  nim  nadal. I  aby  wszystko  się  dopełniło, abym  poczuł  się  mniej   samotny, pozostało  mi  jeszcze  pragnąć, by  w  dniu  mojej  egzekucji  było  dużo  widzów  i  by  mnie  powitali  okrzykami  nienawiści." 
 
   Albert  Camus. "Obcy".