sobota, 8 października 2011

Patynozielone

   Każda szkoła ma swoje historie. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że to historie są właściwą treścią szkoły, jej fundamentem, czymś, dzięki czemu każdy, kto opuszcza szkołę, jest nią naznaczony do końca życia.Historie wiążą się z budynkami. Z każdym ważnym miejscem na terenie szkoły jest związana jakaś historia, która z czasem nabrała charakteru legendy. Gdy spotykają się dawni znajomi z jednej klasy, to spotykają się zawsze w określonych ramach, które pozwalają im się rozpoznać: w ramach historii szkolnych. Bez względu na to, jak różnie potoczyły się ich losy, bez względu na to, czy obrali diametralnie różne kierunki zainteresowań, zawody, modele rodzin i tak dalej, stając się dla siebie obcymi ludżmi, obcymi i obojętnymi, mglistymi nazwiskami w pamięci, to się zmienia, gdy w grę wchodzi opowieść. Wtedy przypominasz sobie narratora i siebie samego w historii; twarze stają się dawnymi twarzami, nowe, obce rysy rozmywają się, a na ich miejsce wstępują dawne twarze szkolne, twarze chłopców.

   Obsługiwali go i (po chwili) pojął, dlaczego. Czcili go, bo był młody, bo miał młode policzki, żarłoczne usta, apetyt, zdrowe oczy, włosy na głowie, swobodne ruchy, młody głos. Zmuszali go, by był młody, zmuszali go do jedzenia, do mówienia z pełnymi ustami (pytania zadawane w czasie, gdy jadł), częstowania się najlepszymi kąskami, nakładania sobie gór szynki i sera na kromki. Zmuszali go, by się opychał, okazywał nienasycony apetyt, był śmiały, narzucał się. Najpierw zwykłymi prośbami: nie krępuj się, i spojrzeniami.

   Młodość czeka na człowieka, gdziekolwiek on się uda; tam leżą wzory, gotowe, żeby w nie wdepnąć i - nawet jeśli nieostrożnie, beztrosko - powlec ślicznie za sobą. Młodzież idzie za swoimi wzorami, kuszącymi w swej prostocie, schludnymi, oświeconymi, bo inaczej nie może. 




   Ta najzwyklejsza w świecie rozmowa telefoniczna, podobna do tysięcy innych rozmów telefonicznych między mężczyzną a kobietą, co jest w niej tak szczególnego ? Nie ma nic i właśnie dlatego jest ona taka ważna. Bo gdy mężczyzna dzwoni do kobiety, to wdaje się w stereotypową rozmowę, nie może tego uniknąć i popada w schemat. Gdy mężczyzna podchodzi do telefonu, wystukuje numer, nasłuchuje szumu w słuchawce, słyszy kliknięcie po drugiej stronie, kobiecy głos i musi dać mu się poznać, gdy stoi ze słuchawką w ręce, przy uchu i z nieuniknionym sercem w gardle, na nieuchronnie miękkich kolanach, z wilgotnymi rękami, pocącym się nosem i podnieconymi uszami, czekając na jej jasny, dziewczęcy głos, wówczas daje się wessać "młodości". Jest reżyserowany. Jest "młodym chłopakiem". Nie może mówić o tym, czego chce, bo jest "młodym chłopakiem". "Młody chłopak" nie może być bezpośredni w rozmowie telefonicznej z "młodą dziewczyną", bo to by znaczyło zerwanie połączenia, małe, karzące KLIK. To rytuał. Żelazny rytuał, w którym "młody chłopak" i "młoda dziewczyna" odgrywają idyllę. On wypowiada swoje kwestie, ale to nie są te kwestie, które oddają to, co chciałby powiedzieć. Nie może mówić otwarcie, musi posłużyć sięjęzykiem zastępczym. Musi ukryć swoje zachcianki, ubrać w język kinowych zaproszeń. Mężczyzna jest wielbicielem, kobieta - obiektem uwielbienia. Ale gdy mężczyzna wielbi i, szukając kontaktu ze swą ukochaną, dzwoni do niej, staje się "młodym chłopakiem". Mężczyzna wie, że kobieta wie, iż jest jej wielbicielem; kobieta wie, że mężczyzna wie, że kobieta wie, iż jest jej wielbicielem. A mimo to nie może z nią mówić. Nie może wystąpić otwarcie ze swym uwielbieniem. Musi je ukryć. Jest zmuszony do roli sekretnego adoratora. A nawet jest nie tyle sekretnym admiratorem, ile raczej "sekretnym admiratorem". Jest predestynowany do tego, by zostać zdemaskowany. Jego zamiary są jasne, wszyscy to wiedzą, mężczyzna ("młody chłopak") to wie, kobieta ("młoda dziewczyna") to wie, jest całkowicie w jej mocy. Kobieta trzyma wszystkie sznurki w ręku i może z wyszukaną radością odgrywać rolę, którą jej przypisano: kobiety chimerycznej, skłonnej do zabawy. Jeśli tylko zechce, może przerwać grę, powiedzieć: "Za kogo ty mnie uważasz?" i przez to naświetlić, że jego zamiary są inne, niż wziąć ją do kina. Może też - i to właśnie robi najczęściej - zaangażować się w grę i rozpatrzyć jego podanie o pójście do kina w sposób nonszalancko poprawny, mówiąc: Niestety mi to nie pasuje, może innym razem. A mężczyzna ("młody chłopak") może od biedy znieść odrzucenie propozycji pójścia do kina, ale przecież nie o kino tu chodzi. Mógłby znieść odmowę, gdyby ujawnił swoje intencje, ale tego przecież nie może zrobić. A spotkać się z odmową wobec czegoś, co właściwie chciałoby się powiedzieć, nie uzyskawszy możliwości, by to zrobić, z odmową, w której nie wspomniano, co ona w rzeczywistości w sobie mieści - to jest najbardziej poniżająca forma odtrącenia, grożbą, przed którą każdy mężczyzna drży, kiedy zbliża się do telefonu, aby zadzwonić do kobiety. O, "schemat młodości". Ten schemat, który wtrąca mężczyznę w najbardziej niepewne i niedoświadczone pokwitanie, raz po raz, bez nadziei na to, że kiedykolwiek się z niego wyrwie, raz po raz, wieczna wędrówka ze straszliwą grożbą poniżenia, za każdym razem, gdy szuka kontaktu z kobietą. Zmusza się go do roli wyreżyserowanej w ten sposób, że staje się on przegranym w walce o władzę. Nigdy kobieta nie jest potężniejsza, nigdy mężczyzna nie jest bardziej zredukowany, spętany, niż gdy "młody chłopak" dzwoni do "młodej dziewczyny", bo chce się do niej zbliżyć, chce znależć się tuż przy jej skórze, jej zwierzęcym, wilgotnym wnętrzu, jej wąskich, jedwabistych ramionach, zbliżyć się do niej i dotknąć jej zamków błyskawicznych, haftek stanika, tasiemek majtek, by ją rozebrać do naga, pozwolić opaść ubraniom i doświadczyć jej skóry, jej twarzy z jej skórą, jej ruchów wraz ze skórą, doświadczyć jej, gdy upadnie jej fasada i zsuną się z niej kostiumy, gdy będzie tak wolna od maski, jak to tylko możliwe.



   Podróżuje się przede wszystkim ku określonej barwie. Najskrytszym znaczeniem podróży - i dlatego jest rzeczą tak ważną, by program obejmował najwięcej miast - jest wielokrotnie napotkać prawdziwą barwę Europy. We wszystkich tych miastach występują mianowicie dostojne wieżyce katedr oraz posągi rycerzy. Wieżyce katedr i posągi - co je z sobą łączy? Barwa! Zielona barwa! Zielony kolor Europy. Patynozielony. 

   Zrozumieli, że naturalność była fikcją, a co się ostaje, gdy naturalność jest fikcją? Fantomy. Świat jest fantomem. Złudne światy, krajobrazy cienia, urojenia, fakty, prawda, wszystko się miesza ze sobą, wszystko może się jawić jako coś innego, fikcja może się stać rzeczywista, z rzeczywistości można zrobić fikcję, to, co urojone, może się stać prawdą, w której wszyscy żyją, a to, co prawdziwe, może się przedzieżgnąć w wymysł, z którego wszyscy śmieją się w kułak i tak dalej, i tak dalej. 

   Co jest najgorszą, absolutnie najgorszą rzeczą, którą można zrobić drugiej osobie? Co jest najpewniejszym sposobem na to, by przywieść kogoś na skraj rozpaczy, tak że nie wie, co ze sobą począć? Odpowiedź: naśladować. W byciu naśladowanym jest coś nie do zniesienia, to może wydawać się takie niewinne, ale jest najgorszym, co może się przytrafić człowiekowi. Nikomu nie udaje się ścierpieć widoku samego siebie odtworzonego w innych ludziach. Patrzeć na to oznacza ulec klaustrofobii. Wszyscy cierpią na ten typ klaustrofobii. Sama myśl o tym, że nie można uciec od własnej twarzy, sama myśl o tym, że musi się oglądać własne ruchy, gdziekolwiek się człowiek obróci! To jest nie do zniesienia, nikt tego nie wytrzymuje, ten, kto jest naśladowany, musi zaraz uciec, zabrać twarz z sobą i pobiec, hen! Jeszcze jedna myśl: nie móc się nigdy wyrwać. Twarz, zamknięta w twarzy. 

   Dag Solstad "Patynozielone".