czwartek, 16 sierpnia 2012

"nicniewidzenie"






   Rano przyjechałem do tego wielkiego miasta. Cały dzień po nim łaziłem, po jego ulicach i mostach, których jest pełno w tym mieście. Przepływa przez to miasto druga wielka rzeka tego kraju, ale nie jednym korytem, tylko mnóstwem kanałów, które gdzieś, za miastem, muszą się łączyć, ale w mieście jest pełno kanałów, stąd pełno mostów, po których łaziłem przez cały dzień. I po ulicach między mostami. Prawie na każdym moście przystawałem. Opierałem się o poręcz, ale później już jej chyba nie widziałem, bo ja mam takie dwa patrzenia, i jedno z nich to było dzisiaj, na każdym moście prawie : patrzyłem na wodę uporczywie przez jakiś czas, którą z początku widziałem, ale później jakby rozmazywała się, przemieniała się w powietrza czy mgłę, jeśli jest taka przezroczysta. Prawie na każdym moście przystawałem, zapalałem papierosa i pochylałem się nad poręczą utkwiwszy spojrzenie w wodę, którą z początku widziałem, ale później już nie, bo jedno z tych moich patrzeń to jest takie nicniewidzenie, zapominanie się oczami, zapadanie się w leje, które muszą być po drugiej stronie oczu. Prawie na każdym moście zapadałem się w leje. Między jednym mostem a drugim szedłem wtuliwszy głowę w gniazdo ramion i kołnierza, a ręce w gniazdo kieszeni.
 
Sted, kiedyś tam