czwartek, 25 października 2012
wtorek, 16 października 2012
To moje miasto - penerami po brzegi ...
Penerstwo to w potocznym rozumieniu albo margines społeczny, albo typowy dla niego zespół zachowań, z reguły wykraczający poza normy obywatelskiego współżycia. Sam termin jest typowy dla Poznania, i w takim znaczeniu, w jakim się go tu stosuje, ujmuje zjawisko specyficzne dla tego miasta. To na poznańskich Jeżycach powstawała w bólach młoda twórczość Ryszarda Andrzejewskiego, znanego jako Peja, to stąd pochodzi Agnieszka Orzechowska zwana "polską Angeliną". Natomiast w 2006 roku na balkonie jednej z kamienic zrodziła się grupa Penerstwo, określona swego czasu przez Agnieszkę Gonczar "dumą miasta i studentów ASP".
"Ludzie w Wrocławia i Krakowa, nawet ludzie z Warszawy, nie wiedzą, czym jest penerstwo. Z reguły nie do końca pojmują istotę penerstwa nawet wówczas, kiedy ktoś usiłuje im ją wymownie opisać. Penerstwo jest bowiem terminem eterycznym. Wszystkie jego słownikowe definicje kuleją. Tylko poznaniacy swobodnie operują tym terminem" - tak rozpoczyna szkic Penerstwo, poświęcony grupie z Poznania, Piotr Bosacki. Słownik gwary miejskiej Poznania ( PWN 1998 ) podaje, że obelżywe wyrażenie "pener" oznacza "mężczyznę z marginesu". Bosacki rozwija tę definicję, która nie tylko ze względu na zmiany w samym języku, ale także i procesy kulturowe, z określenia jednoznacznie pejoratywnego stała się pojęciem niejednoznacznym, w którym za deprecjacją "kryje się pewna nuta podziwu".
"Penerstwo to pewien specyficzny rodzaj syfiarstwa obyczajowego, które w naturalny sposób zagnieździło się w tkance miejskiej Poznania. Penerstwo nie jest wprost pospolitym chamstwem, chociaż cham może częściowo być penerem i odwrotnie. [...] Penerem jest na przykład człowiek, który pluje i oddaje mocz na własnym podwórku podczas rozmowy z sąsiadami. Kiedy natomiast ktoś dokona podobnych czynów ukradkiem na podwórku cudzym, będzie to już raczej zwykłe chamstwo ( chociaż zależy to od dzielnicy )".
Określenie "pener" stało się znane poza Wielkopolską podobno dzięki utworowi Anty-Liroy, nagranemu w 1995 roku przez grupę Nagły Atak Spawacza w kolaboracji z Peją. Stanowi on żywą polemikę z zapatrywaniami twórczymi czołowego polskiego rapera lat 90. Określenie użyte w odniesieniu do ojca Liroya oraz w żeńskiej formie "penera" - wobec jego żony, występuje w utworze jako wyzwisko równorzędne z tymi, których nie chciałbym tutaj cytować. Kluczową wartość jednak ma według mnie inna piosenka Pei, zawierająca elementy autobiograficzne : Definicja Pener z albumu Styl życia G'N.O.J.A. wydanego w 2008 roku. Ukazuje ona spektrum znaczeń kryjących się w pojęciu "pener" oraz możliwości wykorzystania tego w celach autoprezentacji. Podmiot liryczny samookreśla się jako przedstawiciel interesującej nas grupy społecznej, stwierdzając w niejako defetystycznym tonie :
"Z definicji Pener taki jestem, się nie zmienię
Takie mam korzenie, nie wyplenisz tego ze
mnie
Nawet gdy spod igły nówka funkiel, wypas
loopach
To masz przed sobą lumpa, który wiele razy
upadł".
"Pener" - pisany wielką literą - jest tu wyznacznikiem perspektywy, z jakiej występuje podmiot, sygnalizuje złożoność doświadczeń przeszłości, które determinują jakże zagmatwane koleje losu, ale stanowi też wyraz dumy - powiedzmy - klasowej. Penerstwo jako zjawisko społeczne i pewnego rodzaju wyznacznik wspólnotowości to coś, z czego się nie wyrasta i czego nie zaciera nawet awans ekonomiczny :
"To my Penery, wszyscy razem się trzymamy
Bariery pokonamy i dlatego radę damy
Trzymamy się razem z jednym słusznym
przekazem
[ ... ]
Pener Penera doceni i nieważny jest tu szczebel
Czy ten Pener to żul, czy jest dobrym biznesmenem".
Pewność głoszonych racji, bezpośredniość w ich wyrażaniu oraz przywiązanie do korzeni zainspirowały młodych artystów, którzy na wspomnianym jeżyckim balkonie podjęli decyzję, by wypróbować takie postawy w świecie sztuki. Współpraca zawiązała się wokół idei namalowania najbrzydszego obrazu na świecie. Początkowo w skład grupy wchodziło pięciu absolwentów poznańskiej ASP : Wojciech Bąkowski, Piotr Bosacki, Tomasz Mróz, Konrad Smoleński i Radosław Szlaga. Później dołączyły do nich Magdalena Starska i Izabela Tarasewicz. Od początku grupie towarzyszył kurator Michał Lasota, który zorganizował jej wszystkie wspólne wystawy. Pierwsza z nich, zatytułowana po prostu Penerstwo, odbyła się w Młodzieżowym Centrum Kultury w Słupsku w maju 2007 roku, następna, o tym samym tytule, w PGR ART w Gdańsku miesiąc później. W Poznaniu grupa prezentowała się w Starym Browarze ( Brzuch, luty 2008 ) i Galerii Miejskiej Arsenał ( Śniące ciała, czerwiec 2008 ).
Wspólną realizacją w przestrzeni publicznej była Dobre do domu i na dwór zorganizowana na poznańskich Jeżycach w listopadzie 2008 roku, towarzysząca wydaniu książki - katalogu pod redakcją Lasoty. Opublikowany w niej cytowany powyżej tekst Piotra Bosackiego bywa uznawany za manifest Penerów, choć kolektyw nigdy nie przybrał formalnych struktur, a autor ogranicza się raczej do spostrzeżeń niż wytycznych. Wydarzenia związane z promocją książki były właściwie ostatnimi zrealizowanymi wspólnie, jednak, jak twierdzą poszczególni członkowie, nie wpłynęło to szczególnie na charakter ich współpracy. "Tak naprawdę jak dla mnie nic się nie zmieniło - mówi Tomek Mróz. - Dla mnie było i jest ważne przede wszystkim to, co sam robię". Przynależność do Penerstwa, jak i określenie ich sztuki jako " nowej ekspresji poznańskiej" w dalszym ciągu silnie wpływają na odbiór twórczości coraz bardziej niezależnie rozwijających kariery artystów i artystek.
Trzeba wiedzieć, że tylko część Penerów pochodzi z Wielkopolski : w Poznaniu urodzili się Bąkowski, Bosacki i Starska, Smoleński - w Kaliszu. Penerstwo, w momencie formowania się grupy, nie było dla nich niczym nowym. Magdę Starską już w podstawówce inne dzieci nazywały penerą, bo - jak mówi - była większa, silniejsza i biła się z chłopakami. "Penera" miało wówczas znaczyć tyle co "agentka". Jednak dla Mroza i Szlagi, pochodzących ze Śląska oraz dla urodzonej w Białymstoku Tarasewicz penerstwo - przynajmniej jako termin - było czymś obcym. Radek Szlaga wspomina, że na początku studiów został nazwany penerem przez Krzysztofa Balcerowiaka, asystenta z pracowni offsetu. Nie wiedział wówczas, czy jest obrażany i jak w ogóle powinien zareagować. Termin ten jednak szybko przyswoił i, jak twierdzi, odnalazł w sobie wewnętrznego - co prawda wrażliwego, ale jednak chama. Bezpośredniość w wyrażaniu emocji granicząca z chamstwem stała się dla członków Penerstwa wyznacznikiem postawy twórczej. Tomka Mroza zafascynowało podejście do życia poznańskich penerów, ich brutalność i bezkompromisowość. Jak mówi : "Pener nie będzie cię pytał o zdanie, tylko od razu ci przyłoży na dzień dobry. Pener nie wchodzi w kompromisy. Dla niego wszystko jest albo białe, albo czarne. Gdy wybucha wojna, to on po prostu bierze karabin, jak rozdają na ulicy i pierwszy idzie zabijać ludzi, bo takie są zasady. To podejście chciałem przełożyć w sztuce, choć wiem, że to utopia".
Prace Mroza mogą bulwersować. Artysta, być może najbardziej nonkomformistyczny z Penerów, tworzy silikonowe rzeźby, które często łączy w rozbudowane instalacje. Groteska i wulgarność, czasem wręcz obrzydliwość, graniczą u niego z precyzyjną, pracochłonną formą i poetyckim, surrealistycznym nastrojem odpychających przedstawień.
We wspomnianym tekście Penerstwo Bosacki zaznacza, że sztuka, którą uprawia Penerstwo, nie jest pożywką dla intelektualistów. Jako negatywne odniesienie przytacza wystawioną po raz pierwszy w poznańskiej Galerii ON w 2006 roku pracę Mirosława Bałki Kategorie, stanowiącą przykład sztuki, która potrzebuje komentarza artysty, kuratora czy krytyka, by ujawnić swoją zawartość ideową. Zupełnie inaczej jest w przypadku twórczości Mroza. Bosacki tak opisuje jego instalację Autoportret ( 2006 ) :
"Człowiek na czworakach. Twarz czerwona. Język w ruchu. Penis we wzwodzie. Macha ogonem. Postać objawia się w sposób tak bezwstydny, wszystko jest do tego stopnia materialnie na wierzchu, że dochodzi do rzeczy zadziwiającej - materia przestaje być istotna. Właściwie w ogóle nie ma o czym dyskutować. Dzieło mówi samo za siebie. Pokazuje twarz. Obecność tej twarzy kpi z krytyka i historyka sztuki".
Bosacki stwierdza, że każdy z członków grupy w zasadzie zainteresowany jest innym medium, nie łączą ich też wyraźne zbieżności tematyczne. To, co bywa u nich wspólne, to wyrazista, penerska ekspresja. Paradoksalnie, brutalność i bezpośredniość przekazu często stają się barierą w poznaniu jego treści. Wymowny jest przypadek Izy Tarasewicz, kojarzonej przede wszystkim z rzeźbami ze zwierzęcego mięsa, krwi i tłuszczu. Korzystając z tak silnie nacechowanych znaczeniowo materiałów, często wzbudzających obrzydzenie, tworzy kompozycje satysfakcjonujące estetycznie, czasem wręcz subtelne. Zderzenie abiektalnych surowców z wyrafinowaniem formalnym buduje charakterystyczne dla Tarasewicz napięcie. Jej prace, odwołujące się do podstawowych, biologicznych aspektów istnienia, można interpretować w odniesieniu do ponadczasowego motywu vanitas, konstytutywnej dla naszej kultury przemocy, wszechobecnej konsumpcji, życia, śmierci i tak dalej. Jednak, jak zauważył Kuba Bąk, recepta twórczości artystki w dużej mierze rozbija się o stosowane przez nią materiały, które zasłaniają historie znajdujące się w dziełach ukręconych na przykład z wieprzowych jelit.
Prace Konrada Smoleńskiego pozbawione są jakiejkolwiek subtelności. Artysta zajmuje się instalacją, performansem i wideo, interesują go przede wszystkim eksperymenty audiowizualne. Chociaż oficjalny biogram Smoleńskiego głosi, że "trudno znaleźć cechy wspólne jego sztuki", to jej najbardziej charakterystyczną cechą wydaje się posługiwanie się silnymi bodźcami, takimi jak huk, wybuch i ogień. Prace artysty niosą złowrogi nastrój i wiele złej energii, budzą fizjologiczny strach i pozostawiają widza z nieprzyjemnymi wrażeniami - ale chyba właśnie o to chodzi.
Penerska ekspresja wydaje się niekiedy ustępować penerskiej wrażliwości. Największy sukces spośród członków grupy odniósł Wojciech Bąkowski, laureat nagrody Spojrzenia w 2009 roku dla najlepiej obiecującego polskiego artysty, przyznawanej przez Fundację Deutsche Bank i Zachętę, Narodową Galerię sztuki, oraz Paszportu Polityki za rok 2010.Artysta realizuje filmy animowane, wideo, instalacje dźwiękowe, audioperformanse i słuchowiska radiowe. Szczególną popularność zdobył jako lider grupy muzycznej Niwea, którą tworzy razem z producentem Dawidem Szczęsnym. Wspólną cechą działań Bąkowskiego na różnych polach sztuki jest ubóstwo środków wyrazu, infantylizacja języka, niestłumiona dobrymi obyczajami wyobraźnia i pewien prymitywizm. Odwołując się do kategorii określonej przez Tadeusza Kantora jako "rzeczywistość najniższej rangi", czyli tej, do której każdy ma dostęp, Bąkowski stwierdza : "Bardzo mi się to podoba i dobrze pasuje do tego, co robimy. Moje penerstwo to sposób patrzenia na problemy od dołu. Wychodzenie od najprostszych uczuć i zwykłych sytuacji. Stach Szabłowski nazwał to kiedyś >wrażliwym chamstwem<">
Zainteresowanie syntezą słowa i obrazu jest również charakterystyczne dla twórczości Piotra Bosackiego, który zajmuje się przede wszystkim filmem animowanym i kompozycją muzyczną. W odróżnieniu od innych członków Penerstwa interesują go podstawowe problemy filozoficzne, które można sprowadzić do pytania : "Jak to wszystko działa?", co zbliża kwestie ostateczne do codziennego ludzkiego doświadczenia.
Radek Szlaga jako jedyny z Penerów zajmuje się przede wszystkim malarstwem sztalugowym, czyli medium - zdawać by się mogło - wybitnie niepenerskim. Mówi, że to dla niego najbardziej elementarny język. "Oczywiście, że malarstwo ma naturę burżuazyjną - stwierdza - ale sztuka jako całość jest konsumowana głównie przez burżuazję". Obrazy Szlagi przypominają kolaże, w których łączą się motywy z popularnej ikonosfery, chłopięcych wyobrażeń i wysokiej sztuki. Uliczne bazgroły zestawione z kaligrafowanymi napisami, realistyczne przedstawienia z pozornie przypadkowymi plamami farby. Szlaga podejmuje pytanie o granice medium, jakim jest malarstwo, o zapośredniczenie wizerunku przez kulturę wizualną, a wszystko w konwencji szkolnego wybryku.
Od tego, co Bosacki nazwał penerską ekspresją, zdaje się odchodzić Magdalena Starska. Artystka, którą Michał Lasota określił swego czasu jako "serce grupy", tworzy rysunki, instalacje, rozbudowane performanse. Jak mówi, dawniej starała się poprzez sztukę wyrażać swoje emocje, zdarzało się, że czyniła to w bardziej ekspansywny sposób. Ostatnio się to zmienia. Jej prace stają się coraz bardziej kontemplacyjne i nastawione na odbiorcę : "Interesuje mnie pierwotny wymiar sztuki i sytuacje wspólnotowe, które się z tym łączą".
Starska w odróżnieniu od innych Penerów często stara się zaangażować odbiorców w tworzoną przez siebie przestrzeń czy swoje działania, sama odgrywając rolę szamanki. Kreuje rytuały zachowujące bliski związek z codziennością i miejską rzeczywistością, jakby chcąc przez swoje prace dostać się do domów i na podwórka widzów, wpłynąć na ich świat wyobrażeniowy.
Pisząc o penerskiej ekspresji, Bosacki przywołuje wymowną scenę rodzajową, podczas której matka krzyczy do dziecka : "Adaś, ty skurwysynu! Wracaj do chaty". Jak zwraca uwagę autor, kobieta nie ma na myśli nic złego; mimo że przekaz przyjmuje pozory grubiaństwa, jego celem nie jest wcale obelga i nie świadczy o złych zamiarach - najistotniejsza jest w nim silna ekspresja. Członkowie Penerstwa postanowili przenieść tą ekspresję do świata sztuki, odcinając się od tradycji konceptualnej związanej z poznańską ASP i od nurtu nazwanego przez Rastra Poznańską Szkołą Instalacji. Przewodnikami ku szczerej ekspresji stali się dla nich poznańscy penerzy.
Piotr Bosacki stwierdził, że charakterystyczny dla artystów związanych z grupą "penerski ekspresjonizm jest zazwyczaj tak naturalny i szczery, że przypomina naturalność i szczerość dzieci albo dzikich zwierząt". A jak wiadomo, dzikie zwierzęta i dzieci potrafią być okrutne.
Penerstwo - baza danych
"Ludzie w Wrocławia i Krakowa, nawet ludzie z Warszawy, nie wiedzą, czym jest penerstwo. Z reguły nie do końca pojmują istotę penerstwa nawet wówczas, kiedy ktoś usiłuje im ją wymownie opisać. Penerstwo jest bowiem terminem eterycznym. Wszystkie jego słownikowe definicje kuleją. Tylko poznaniacy swobodnie operują tym terminem" - tak rozpoczyna szkic Penerstwo, poświęcony grupie z Poznania, Piotr Bosacki. Słownik gwary miejskiej Poznania ( PWN 1998 ) podaje, że obelżywe wyrażenie "pener" oznacza "mężczyznę z marginesu". Bosacki rozwija tę definicję, która nie tylko ze względu na zmiany w samym języku, ale także i procesy kulturowe, z określenia jednoznacznie pejoratywnego stała się pojęciem niejednoznacznym, w którym za deprecjacją "kryje się pewna nuta podziwu".
"Penerstwo to pewien specyficzny rodzaj syfiarstwa obyczajowego, które w naturalny sposób zagnieździło się w tkance miejskiej Poznania. Penerstwo nie jest wprost pospolitym chamstwem, chociaż cham może częściowo być penerem i odwrotnie. [...] Penerem jest na przykład człowiek, który pluje i oddaje mocz na własnym podwórku podczas rozmowy z sąsiadami. Kiedy natomiast ktoś dokona podobnych czynów ukradkiem na podwórku cudzym, będzie to już raczej zwykłe chamstwo ( chociaż zależy to od dzielnicy )".
Określenie "pener" stało się znane poza Wielkopolską podobno dzięki utworowi Anty-Liroy, nagranemu w 1995 roku przez grupę Nagły Atak Spawacza w kolaboracji z Peją. Stanowi on żywą polemikę z zapatrywaniami twórczymi czołowego polskiego rapera lat 90. Określenie użyte w odniesieniu do ojca Liroya oraz w żeńskiej formie "penera" - wobec jego żony, występuje w utworze jako wyzwisko równorzędne z tymi, których nie chciałbym tutaj cytować. Kluczową wartość jednak ma według mnie inna piosenka Pei, zawierająca elementy autobiograficzne : Definicja Pener z albumu Styl życia G'N.O.J.A. wydanego w 2008 roku. Ukazuje ona spektrum znaczeń kryjących się w pojęciu "pener" oraz możliwości wykorzystania tego w celach autoprezentacji. Podmiot liryczny samookreśla się jako przedstawiciel interesującej nas grupy społecznej, stwierdzając w niejako defetystycznym tonie :
"Z definicji Pener taki jestem, się nie zmienię
Takie mam korzenie, nie wyplenisz tego ze
mnie
Nawet gdy spod igły nówka funkiel, wypas
loopach
To masz przed sobą lumpa, który wiele razy
upadł".
"Pener" - pisany wielką literą - jest tu wyznacznikiem perspektywy, z jakiej występuje podmiot, sygnalizuje złożoność doświadczeń przeszłości, które determinują jakże zagmatwane koleje losu, ale stanowi też wyraz dumy - powiedzmy - klasowej. Penerstwo jako zjawisko społeczne i pewnego rodzaju wyznacznik wspólnotowości to coś, z czego się nie wyrasta i czego nie zaciera nawet awans ekonomiczny :
"To my Penery, wszyscy razem się trzymamy
Bariery pokonamy i dlatego radę damy
Trzymamy się razem z jednym słusznym
przekazem
[ ... ]
Pener Penera doceni i nieważny jest tu szczebel
Czy ten Pener to żul, czy jest dobrym biznesmenem".
Pewność głoszonych racji, bezpośredniość w ich wyrażaniu oraz przywiązanie do korzeni zainspirowały młodych artystów, którzy na wspomnianym jeżyckim balkonie podjęli decyzję, by wypróbować takie postawy w świecie sztuki. Współpraca zawiązała się wokół idei namalowania najbrzydszego obrazu na świecie. Początkowo w skład grupy wchodziło pięciu absolwentów poznańskiej ASP : Wojciech Bąkowski, Piotr Bosacki, Tomasz Mróz, Konrad Smoleński i Radosław Szlaga. Później dołączyły do nich Magdalena Starska i Izabela Tarasewicz. Od początku grupie towarzyszył kurator Michał Lasota, który zorganizował jej wszystkie wspólne wystawy. Pierwsza z nich, zatytułowana po prostu Penerstwo, odbyła się w Młodzieżowym Centrum Kultury w Słupsku w maju 2007 roku, następna, o tym samym tytule, w PGR ART w Gdańsku miesiąc później. W Poznaniu grupa prezentowała się w Starym Browarze ( Brzuch, luty 2008 ) i Galerii Miejskiej Arsenał ( Śniące ciała, czerwiec 2008 ).
Wspólną realizacją w przestrzeni publicznej była Dobre do domu i na dwór zorganizowana na poznańskich Jeżycach w listopadzie 2008 roku, towarzysząca wydaniu książki - katalogu pod redakcją Lasoty. Opublikowany w niej cytowany powyżej tekst Piotra Bosackiego bywa uznawany za manifest Penerów, choć kolektyw nigdy nie przybrał formalnych struktur, a autor ogranicza się raczej do spostrzeżeń niż wytycznych. Wydarzenia związane z promocją książki były właściwie ostatnimi zrealizowanymi wspólnie, jednak, jak twierdzą poszczególni członkowie, nie wpłynęło to szczególnie na charakter ich współpracy. "Tak naprawdę jak dla mnie nic się nie zmieniło - mówi Tomek Mróz. - Dla mnie było i jest ważne przede wszystkim to, co sam robię". Przynależność do Penerstwa, jak i określenie ich sztuki jako " nowej ekspresji poznańskiej" w dalszym ciągu silnie wpływają na odbiór twórczości coraz bardziej niezależnie rozwijających kariery artystów i artystek.
Trzeba wiedzieć, że tylko część Penerów pochodzi z Wielkopolski : w Poznaniu urodzili się Bąkowski, Bosacki i Starska, Smoleński - w Kaliszu. Penerstwo, w momencie formowania się grupy, nie było dla nich niczym nowym. Magdę Starską już w podstawówce inne dzieci nazywały penerą, bo - jak mówi - była większa, silniejsza i biła się z chłopakami. "Penera" miało wówczas znaczyć tyle co "agentka". Jednak dla Mroza i Szlagi, pochodzących ze Śląska oraz dla urodzonej w Białymstoku Tarasewicz penerstwo - przynajmniej jako termin - było czymś obcym. Radek Szlaga wspomina, że na początku studiów został nazwany penerem przez Krzysztofa Balcerowiaka, asystenta z pracowni offsetu. Nie wiedział wówczas, czy jest obrażany i jak w ogóle powinien zareagować. Termin ten jednak szybko przyswoił i, jak twierdzi, odnalazł w sobie wewnętrznego - co prawda wrażliwego, ale jednak chama. Bezpośredniość w wyrażaniu emocji granicząca z chamstwem stała się dla członków Penerstwa wyznacznikiem postawy twórczej. Tomka Mroza zafascynowało podejście do życia poznańskich penerów, ich brutalność i bezkompromisowość. Jak mówi : "Pener nie będzie cię pytał o zdanie, tylko od razu ci przyłoży na dzień dobry. Pener nie wchodzi w kompromisy. Dla niego wszystko jest albo białe, albo czarne. Gdy wybucha wojna, to on po prostu bierze karabin, jak rozdają na ulicy i pierwszy idzie zabijać ludzi, bo takie są zasady. To podejście chciałem przełożyć w sztuce, choć wiem, że to utopia".
Prace Mroza mogą bulwersować. Artysta, być może najbardziej nonkomformistyczny z Penerów, tworzy silikonowe rzeźby, które często łączy w rozbudowane instalacje. Groteska i wulgarność, czasem wręcz obrzydliwość, graniczą u niego z precyzyjną, pracochłonną formą i poetyckim, surrealistycznym nastrojem odpychających przedstawień.
We wspomnianym tekście Penerstwo Bosacki zaznacza, że sztuka, którą uprawia Penerstwo, nie jest pożywką dla intelektualistów. Jako negatywne odniesienie przytacza wystawioną po raz pierwszy w poznańskiej Galerii ON w 2006 roku pracę Mirosława Bałki Kategorie, stanowiącą przykład sztuki, która potrzebuje komentarza artysty, kuratora czy krytyka, by ujawnić swoją zawartość ideową. Zupełnie inaczej jest w przypadku twórczości Mroza. Bosacki tak opisuje jego instalację Autoportret ( 2006 ) :
"Człowiek na czworakach. Twarz czerwona. Język w ruchu. Penis we wzwodzie. Macha ogonem. Postać objawia się w sposób tak bezwstydny, wszystko jest do tego stopnia materialnie na wierzchu, że dochodzi do rzeczy zadziwiającej - materia przestaje być istotna. Właściwie w ogóle nie ma o czym dyskutować. Dzieło mówi samo za siebie. Pokazuje twarz. Obecność tej twarzy kpi z krytyka i historyka sztuki".
Bosacki stwierdza, że każdy z członków grupy w zasadzie zainteresowany jest innym medium, nie łączą ich też wyraźne zbieżności tematyczne. To, co bywa u nich wspólne, to wyrazista, penerska ekspresja. Paradoksalnie, brutalność i bezpośredniość przekazu często stają się barierą w poznaniu jego treści. Wymowny jest przypadek Izy Tarasewicz, kojarzonej przede wszystkim z rzeźbami ze zwierzęcego mięsa, krwi i tłuszczu. Korzystając z tak silnie nacechowanych znaczeniowo materiałów, często wzbudzających obrzydzenie, tworzy kompozycje satysfakcjonujące estetycznie, czasem wręcz subtelne. Zderzenie abiektalnych surowców z wyrafinowaniem formalnym buduje charakterystyczne dla Tarasewicz napięcie. Jej prace, odwołujące się do podstawowych, biologicznych aspektów istnienia, można interpretować w odniesieniu do ponadczasowego motywu vanitas, konstytutywnej dla naszej kultury przemocy, wszechobecnej konsumpcji, życia, śmierci i tak dalej. Jednak, jak zauważył Kuba Bąk, recepta twórczości artystki w dużej mierze rozbija się o stosowane przez nią materiały, które zasłaniają historie znajdujące się w dziełach ukręconych na przykład z wieprzowych jelit.
Prace Konrada Smoleńskiego pozbawione są jakiejkolwiek subtelności. Artysta zajmuje się instalacją, performansem i wideo, interesują go przede wszystkim eksperymenty audiowizualne. Chociaż oficjalny biogram Smoleńskiego głosi, że "trudno znaleźć cechy wspólne jego sztuki", to jej najbardziej charakterystyczną cechą wydaje się posługiwanie się silnymi bodźcami, takimi jak huk, wybuch i ogień. Prace artysty niosą złowrogi nastrój i wiele złej energii, budzą fizjologiczny strach i pozostawiają widza z nieprzyjemnymi wrażeniami - ale chyba właśnie o to chodzi.
Penerska ekspresja wydaje się niekiedy ustępować penerskiej wrażliwości. Największy sukces spośród członków grupy odniósł Wojciech Bąkowski, laureat nagrody Spojrzenia w 2009 roku dla najlepiej obiecującego polskiego artysty, przyznawanej przez Fundację Deutsche Bank i Zachętę, Narodową Galerię sztuki, oraz Paszportu Polityki za rok 2010.Artysta realizuje filmy animowane, wideo, instalacje dźwiękowe, audioperformanse i słuchowiska radiowe. Szczególną popularność zdobył jako lider grupy muzycznej Niwea, którą tworzy razem z producentem Dawidem Szczęsnym. Wspólną cechą działań Bąkowskiego na różnych polach sztuki jest ubóstwo środków wyrazu, infantylizacja języka, niestłumiona dobrymi obyczajami wyobraźnia i pewien prymitywizm. Odwołując się do kategorii określonej przez Tadeusza Kantora jako "rzeczywistość najniższej rangi", czyli tej, do której każdy ma dostęp, Bąkowski stwierdza : "Bardzo mi się to podoba i dobrze pasuje do tego, co robimy. Moje penerstwo to sposób patrzenia na problemy od dołu. Wychodzenie od najprostszych uczuć i zwykłych sytuacji. Stach Szabłowski nazwał to kiedyś >wrażliwym chamstwem<">
Zainteresowanie syntezą słowa i obrazu jest również charakterystyczne dla twórczości Piotra Bosackiego, który zajmuje się przede wszystkim filmem animowanym i kompozycją muzyczną. W odróżnieniu od innych członków Penerstwa interesują go podstawowe problemy filozoficzne, które można sprowadzić do pytania : "Jak to wszystko działa?", co zbliża kwestie ostateczne do codziennego ludzkiego doświadczenia.
Radek Szlaga jako jedyny z Penerów zajmuje się przede wszystkim malarstwem sztalugowym, czyli medium - zdawać by się mogło - wybitnie niepenerskim. Mówi, że to dla niego najbardziej elementarny język. "Oczywiście, że malarstwo ma naturę burżuazyjną - stwierdza - ale sztuka jako całość jest konsumowana głównie przez burżuazję". Obrazy Szlagi przypominają kolaże, w których łączą się motywy z popularnej ikonosfery, chłopięcych wyobrażeń i wysokiej sztuki. Uliczne bazgroły zestawione z kaligrafowanymi napisami, realistyczne przedstawienia z pozornie przypadkowymi plamami farby. Szlaga podejmuje pytanie o granice medium, jakim jest malarstwo, o zapośredniczenie wizerunku przez kulturę wizualną, a wszystko w konwencji szkolnego wybryku.
Od tego, co Bosacki nazwał penerską ekspresją, zdaje się odchodzić Magdalena Starska. Artystka, którą Michał Lasota określił swego czasu jako "serce grupy", tworzy rysunki, instalacje, rozbudowane performanse. Jak mówi, dawniej starała się poprzez sztukę wyrażać swoje emocje, zdarzało się, że czyniła to w bardziej ekspansywny sposób. Ostatnio się to zmienia. Jej prace stają się coraz bardziej kontemplacyjne i nastawione na odbiorcę : "Interesuje mnie pierwotny wymiar sztuki i sytuacje wspólnotowe, które się z tym łączą".
Starska w odróżnieniu od innych Penerów często stara się zaangażować odbiorców w tworzoną przez siebie przestrzeń czy swoje działania, sama odgrywając rolę szamanki. Kreuje rytuały zachowujące bliski związek z codziennością i miejską rzeczywistością, jakby chcąc przez swoje prace dostać się do domów i na podwórka widzów, wpłynąć na ich świat wyobrażeniowy.
Pisząc o penerskiej ekspresji, Bosacki przywołuje wymowną scenę rodzajową, podczas której matka krzyczy do dziecka : "Adaś, ty skurwysynu! Wracaj do chaty". Jak zwraca uwagę autor, kobieta nie ma na myśli nic złego; mimo że przekaz przyjmuje pozory grubiaństwa, jego celem nie jest wcale obelga i nie świadczy o złych zamiarach - najistotniejsza jest w nim silna ekspresja. Członkowie Penerstwa postanowili przenieść tą ekspresję do świata sztuki, odcinając się od tradycji konceptualnej związanej z poznańską ASP i od nurtu nazwanego przez Rastra Poznańską Szkołą Instalacji. Przewodnikami ku szczerej ekspresji stali się dla nich poznańscy penerzy.
Piotr Bosacki stwierdził, że charakterystyczny dla artystów związanych z grupą "penerski ekspresjonizm jest zazwyczaj tak naturalny i szczery, że przypomina naturalność i szczerość dzieci albo dzikich zwierząt". A jak wiadomo, dzikie zwierzęta i dzieci potrafią być okrutne.
Penerstwo - baza danych
Kościan, 16.10.2012
sobota, 13 października 2012
Pantokrator
Patrząc prosto na nas Jezus prawą ręką błogosławi, a lewą trzyma otwarte Pismo Święte. Jego głowę otacza nimb z motywem krzyża. Taki obraz lub mozaikę możemy zobaczyć w kopule lub absydzie niektórych kościołów. Pantokrator, czyli po grecku "wszechwładca" lub "wszechmocny", to jeden z najczęstszych, zwłaszcza w sztuce prawosławnej, sposobów ukazywania wizerunku Chrystusa.
W otwartej księdze zapisano cytat z Ewangelii według św. Jana, z lewej po grecku, a z prawej po łacinie : "Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia" ( J8,12 ).
Nad wizerunkiem Pantokratora umieszczono łacińską sentencję : "Factus homo factur hominis factique Redemptor. Iudico corporeus corpora corda Deus" ( Uczyniłem się człowiekiem Ja Stwórca człowieka i Odkupiciel mojego stworzenia. Jako Wcielony sądzę ciała, jako Bóg serca ).
Gest prawej ręki, który dziś odbieramy jako błogosławieństwo, ma także drugie, starsze znaczenie. To starożytny gest przemowy i uciszania audytorium. Chrystus pragnie nas wyciszyć, aby przemówić słowami Ewangelii, którą trzyma w drugiej ręce.
Specyficzny układ prawej dłoni niesie także dodatkowe informacje. Palce mały, serdeczny i kciuk łączą się, co ma nam przypominać, że Bóg jest w trzech osobach. Natomiast palec wskazujący i środkowy krzyżują się na wzór pierwszej litery słowa Xristos, czyli Chrystus w języku greckim.
Gest prawej ręki, który dziś odbieramy jako błogosławieństwo, ma także drugie, starsze znaczenie. To starożytny gest przemowy i uciszania audytorium. Chrystus pragnie nas wyciszyć, aby przemówić słowami Ewangelii, którą trzyma w drugiej ręce.
Specyficzny układ prawej dłoni niesie także dodatkowe informacje. Palce mały, serdeczny i kciuk łączą się, co ma nam przypominać, że Bóg jest w trzech osobach. Natomiast palec wskazujący i środkowy krzyżują się na wzór pierwszej litery słowa Xristos, czyli Chrystus w języku greckim.
wtorek, 9 października 2012
Ekologiczne Jaja Angusa
Stadko Angusa było niewielkie. Składało się w całości z trzech kur. Tego roku kury Angusa niosły się po prostu niebywale, więc Angus handlował jajami jak szalony. Nie dziwiłem się temu specjalnie. Zarobki w biurze były marne, obowiązkowe nadgodziny niepłatne, nie wspominając o takich luksusach jak dodatek na święta, czy podwyżka związana z wysługą lat, ewentualnie wydajnością pracy.
Angus więc przynosił, zachwalał, energicznie namawiał do kupna. Liczył sobie wprawdzie więcej za pół tuzina jaj, niż trzeba by zapłacić w sklepie, tłumaczył się jednak, że jego jaja są ekologiczne i zdrowe, bo domowego chowu. Czasem niektóre jaja były wyraźnie mniejsze od pozostałych. Roztaczałem śmiałe wizje, usiłując znaleźć przeróżne powody, dla których tak się dzieje, lecz wtedy Angus ucinał moje dywagacje, tłumacząc, że jedna kura jest z natury drobniejsza i dlatego niesie mniejsze jaja. Dałem więc spokój. Angus, jako sprzedawca jaj oraz generalnie, był osobą niezwykle serio i życie brał na poważnie. Kupujący jaja też nie należeli do lekkich, łatwych i przyjemnych. Życie bowiem to ciężki kawałek chleba i co do tego wszyscy byli zgodni.
Kury Angusa namolnie chodziły mi po głowie i nie dawały spokoju. Dzień za dniem Angus znosił świeże jaja w coraz większych ilościach, a ja zastanawiałem się, czy przypadkiem nie dopuszcza się jakiegoś wysoce nagannego i niezgodnego z prawem procederu jak na przykład kurzy doping ... No bo ile jaj, na miłość boską, może wyprodukować stadko składające się z trzech kur, z których jedna jest w dodatku z natury drobnej budowy ? Poza tym słyszałem jak Angus, bodajże przed rokiem, tłumaczył komuś, że kury niosą się lepiej, gdy świeci słońce. A lato mieliśmy, że pożal się Boże ! Lało dzień w dzień. Przysięgam.
Gdzie w takim razie leżała zagadka kur Angusa ? I dlaczego, u diabła, tak bardzo mnie to interesowało ?!
*
Nawet nie zauważyłem jak powoli angusowe kury stały się moją obsesją. Myślałem o nich, wyobrażałem je sobie, zastanawiałem się, co robią całymi dniami, gdy Angus siedzi w biurze. Codziennie rano z bijącym sercem odpalałem komputer, a potem, ze skurczonym żołądkiem, czekałem na kolejny email od Angusa, oznajmiający nam, że ma do sprzedania kolejnych sześć jaj ... W tym miejscu chciałbym wyraźnie podkreślić, że nigdy, ale to nigdy ich nie kupiłem. Nigdy ! Nie powiem, owszem, miałem takie chwile, gdy myślałem sobie : "A co mi tam. Kupię ! Ostatecznie ekologiczne jaja piechota nie chodzą."... Ale nie. Jednak nie. Z przyczyn sobie niewiadomych uważałem, ze jest coś dziwnego, coś jakby niesmacznego, w kupowaniu jaj w biurze, od Angusa. Zabijcie mnie, a nie powiem, dlaczego. Nie wiem, po prostu nie wiem czemu, ale w całej tej sytuacji było coś, co budziło mój zdecydowany sprzeciw. Oraz jeszcze jakieś uczucie, którego nie potrafiłem sprecyzować.
*
Pewnej letniej nocy nastąpiło we mnie coś jakby załamanie, spiętrzenie, czy cholera wie co. Jednym słowem, nie wytrzymałem napięcia i zakradłem się pod dom Angusa. Angus mieszkał na obrzeżach miasta, w dość niechlujnej okolicy, w małym domku z ogródkiem. Zarówno dom, jak i ogródek były nijakie, niczym niewyróżniające się, więc trudne do opisania. Ot, nic interesującego. Powoli i bardzo ostrożnie podczołgałem się do ogrodzenia z siatki. Za nic nie chciałem ryzykować obudzenia Angusa. Gdyby mnie tutaj przydybał, nie miałbym niczego na swoją obronę.
Uważnie wpatrzyłem się w ciemność. Ogródek stanowiło kilka grządek, kawałek klepiska, parę krzewów. Chyba porzeczki albo agrest. Nie wiem. Były tez jakieś drzewka owocowe, jak mi się zdaje, ale ile i jakiego gatunku - nie mam pojęcia. Wypatrywałem, rzecz jasna, kur. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że ulegając emocjom, targany moim prywatnym szaleństwem, zapomniałem o prostym, powszechnie znanym fakcie, a mianowicie, że kury w nocy śpią ! Zły na siebie wróciłem do domu. Oczywiście wciąż byłem niespokojny. Kilka dni później nie poszedłem do biura, zasłaniając się fałszywą chorobą i znów wybrałem się pod dom Angusa.
- Muszą tam być - powtarzałem sobie w kółko. - Zobaczę je tylko i dziwny niepokój odejdzie. Będę znów pracował w tygodniu i odpoczywał w weekend. Będę czytał książki i chodził do kina. Świat znów będzie moim światem, a ja będę prawdziwym sobą, uwolnionym od tych przeklętych kur !
I tym razem podczołgałem się do siatki, z największa ostrożnością przedzierając się przez krzaki przylegającej do angusowego ogródka od strony południowej, dzikiej i zarośniętej parceli. Na szczęście dom stał trochę na uboczu i nie sąsiadował z innymi domami, ponieważ gdyby tak było, sprawa byłaby arcytrudna.
Wychyliłem głowę z zieloności i omiotłem podwórze pośpiesznym spojrzeniem. Nie było ich ! Kur tam nie było !... Poczułem jak żołądek zwija mi się w mocny węzeł. Ale co się stało ? Co mogło się stać ? Może są u lekarza ? Może zawiózł je do babci ?!... Bzdura. Wróć ! To tylko kury, na miłość boską ! A właściwie tylko ich brak ... Jak zbity pies wróciłem do domu.
Przez kilka następnych dni wmawiałem sobie, że nic mnie to wszystko nie obchodzi. Zupełnie nic. Jednak, gdy cztery dni później Angus znów wysłał emaila, że ma do opylenia sześć jaj, wiedziałem, że sam siebie oszukuję. I że czas chwycić byka za rogi, to znaczy, Angusa za jaja, czy cos koło tego ... Podsumowując, trzeba wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy ! Nie spałem, nie jadłem, a w dodatku byle bzdura potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi. Wyglądałem fatalnie, czułem się jeszcze gorzej. Kury opanowały mój mózg, nie pozwalając mi na prawidłowe funkcjonowanie w biurowym, rumianym i dorodnym, zarówno pod względem fizycznym, jak i umysłowym, społeczeństwie. W zdrowym społeczeństwie konsumentów jaj ekologicznych. I ten niepokój, ten nieustanny niepokój, nie wiadomo czego dotyczący ! Czułem, że powoli spychany jestem na margines biurowej społeczności. Smutny i nerwowy, zdecydowanie przewrażliwiony, nie potrafiłem, choć bardzo tego chciałem, być częścią grupy. Nie umiałem zgodzić się na te jaja. I koniec. I kropka.
W końcu podjąłem ostateczną próbę wyzwolenia się. Jak tonący, który widzi, że już na pewno nie dosięgnie ostatniej deski ratunku, postanowiłem, że MUSZĘ zobaczyć te kury.
*
Do Angusa wybrałem się w sobotę. Żadne tam podkradanie się, udawanie. Poszedłem po prostu, no bo właściwie czemu nie ? Sam się sobie dziwiłem, że na to wcześniej nie wpadłem.
Dzień był ładny. Słoneczny. Dawno takiego nie było. Szedłem lekko przed siebie. Ciepły wietrzyk owiewał delikatnie moją twarz. Byłem rześki i radosny. Zrelaksowany.
I wtedy go zobaczyłem. Zobaczyłem Angusa, jak drepcze bezmyślnie po podwórku, grzebiąc w ziemi swoimi kurzymi łapkami. Potem przypatrywał się klepisku, raz prawym, raz lewym okiem, nerwowo kręcąc głową w typowo kurzy sposób. Jego upierzenie było zwyczajne, rudo - złote, przechodzące w brąz na końcówkach skrzydeł i na kuprze. Nagle wypatrzył gąsienicę i energicznie dziobnął. Nie trafił. Dziobnął drugi raz. Tym razem polowanie się udało. Przełknął gładko i znów wrócił do dreptania i grzebania w ziemi ... Nie jestem w stanie przypomnieć sobie niczego więcej ...
Pod koniec rozmowy jeden z lekarzy zapytał, bardzo uprzejmie, czy według mnie ekologiczne jaja to istotny problem. Oczywiście, uważam, że ekologiczne jaja to ważna rzecz. Ale z drugiej strony, jakbym miał się zajmować każdą taką duperelą, to chyba bym oszalał.
Nawet nie zauważyłem jak powoli angusowe kury stały się moją obsesją. Myślałem o nich, wyobrażałem je sobie, zastanawiałem się, co robią całymi dniami, gdy Angus siedzi w biurze. Codziennie rano z bijącym sercem odpalałem komputer, a potem, ze skurczonym żołądkiem, czekałem na kolejny email od Angusa, oznajmiający nam, że ma do sprzedania kolejnych sześć jaj ... W tym miejscu chciałbym wyraźnie podkreślić, że nigdy, ale to nigdy ich nie kupiłem. Nigdy ! Nie powiem, owszem, miałem takie chwile, gdy myślałem sobie : "A co mi tam. Kupię ! Ostatecznie ekologiczne jaja piechota nie chodzą."... Ale nie. Jednak nie. Z przyczyn sobie niewiadomych uważałem, ze jest coś dziwnego, coś jakby niesmacznego, w kupowaniu jaj w biurze, od Angusa. Zabijcie mnie, a nie powiem, dlaczego. Nie wiem, po prostu nie wiem czemu, ale w całej tej sytuacji było coś, co budziło mój zdecydowany sprzeciw. Oraz jeszcze jakieś uczucie, którego nie potrafiłem sprecyzować.
*
Pewnej letniej nocy nastąpiło we mnie coś jakby załamanie, spiętrzenie, czy cholera wie co. Jednym słowem, nie wytrzymałem napięcia i zakradłem się pod dom Angusa. Angus mieszkał na obrzeżach miasta, w dość niechlujnej okolicy, w małym domku z ogródkiem. Zarówno dom, jak i ogródek były nijakie, niczym niewyróżniające się, więc trudne do opisania. Ot, nic interesującego. Powoli i bardzo ostrożnie podczołgałem się do ogrodzenia z siatki. Za nic nie chciałem ryzykować obudzenia Angusa. Gdyby mnie tutaj przydybał, nie miałbym niczego na swoją obronę.
Uważnie wpatrzyłem się w ciemność. Ogródek stanowiło kilka grządek, kawałek klepiska, parę krzewów. Chyba porzeczki albo agrest. Nie wiem. Były tez jakieś drzewka owocowe, jak mi się zdaje, ale ile i jakiego gatunku - nie mam pojęcia. Wypatrywałem, rzecz jasna, kur. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że ulegając emocjom, targany moim prywatnym szaleństwem, zapomniałem o prostym, powszechnie znanym fakcie, a mianowicie, że kury w nocy śpią ! Zły na siebie wróciłem do domu. Oczywiście wciąż byłem niespokojny. Kilka dni później nie poszedłem do biura, zasłaniając się fałszywą chorobą i znów wybrałem się pod dom Angusa.
- Muszą tam być - powtarzałem sobie w kółko. - Zobaczę je tylko i dziwny niepokój odejdzie. Będę znów pracował w tygodniu i odpoczywał w weekend. Będę czytał książki i chodził do kina. Świat znów będzie moim światem, a ja będę prawdziwym sobą, uwolnionym od tych przeklętych kur !
I tym razem podczołgałem się do siatki, z największa ostrożnością przedzierając się przez krzaki przylegającej do angusowego ogródka od strony południowej, dzikiej i zarośniętej parceli. Na szczęście dom stał trochę na uboczu i nie sąsiadował z innymi domami, ponieważ gdyby tak było, sprawa byłaby arcytrudna.
Wychyliłem głowę z zieloności i omiotłem podwórze pośpiesznym spojrzeniem. Nie było ich ! Kur tam nie było !... Poczułem jak żołądek zwija mi się w mocny węzeł. Ale co się stało ? Co mogło się stać ? Może są u lekarza ? Może zawiózł je do babci ?!... Bzdura. Wróć ! To tylko kury, na miłość boską ! A właściwie tylko ich brak ... Jak zbity pies wróciłem do domu.
Przez kilka następnych dni wmawiałem sobie, że nic mnie to wszystko nie obchodzi. Zupełnie nic. Jednak, gdy cztery dni później Angus znów wysłał emaila, że ma do opylenia sześć jaj, wiedziałem, że sam siebie oszukuję. I że czas chwycić byka za rogi, to znaczy, Angusa za jaja, czy cos koło tego ... Podsumowując, trzeba wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy ! Nie spałem, nie jadłem, a w dodatku byle bzdura potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi. Wyglądałem fatalnie, czułem się jeszcze gorzej. Kury opanowały mój mózg, nie pozwalając mi na prawidłowe funkcjonowanie w biurowym, rumianym i dorodnym, zarówno pod względem fizycznym, jak i umysłowym, społeczeństwie. W zdrowym społeczeństwie konsumentów jaj ekologicznych. I ten niepokój, ten nieustanny niepokój, nie wiadomo czego dotyczący ! Czułem, że powoli spychany jestem na margines biurowej społeczności. Smutny i nerwowy, zdecydowanie przewrażliwiony, nie potrafiłem, choć bardzo tego chciałem, być częścią grupy. Nie umiałem zgodzić się na te jaja. I koniec. I kropka.
W końcu podjąłem ostateczną próbę wyzwolenia się. Jak tonący, który widzi, że już na pewno nie dosięgnie ostatniej deski ratunku, postanowiłem, że MUSZĘ zobaczyć te kury.
*
Do Angusa wybrałem się w sobotę. Żadne tam podkradanie się, udawanie. Poszedłem po prostu, no bo właściwie czemu nie ? Sam się sobie dziwiłem, że na to wcześniej nie wpadłem.
Dzień był ładny. Słoneczny. Dawno takiego nie było. Szedłem lekko przed siebie. Ciepły wietrzyk owiewał delikatnie moją twarz. Byłem rześki i radosny. Zrelaksowany.
I wtedy go zobaczyłem. Zobaczyłem Angusa, jak drepcze bezmyślnie po podwórku, grzebiąc w ziemi swoimi kurzymi łapkami. Potem przypatrywał się klepisku, raz prawym, raz lewym okiem, nerwowo kręcąc głową w typowo kurzy sposób. Jego upierzenie było zwyczajne, rudo - złote, przechodzące w brąz na końcówkach skrzydeł i na kuprze. Nagle wypatrzył gąsienicę i energicznie dziobnął. Nie trafił. Dziobnął drugi raz. Tym razem polowanie się udało. Przełknął gładko i znów wrócił do dreptania i grzebania w ziemi ... Nie jestem w stanie przypomnieć sobie niczego więcej ...
Pod koniec rozmowy jeden z lekarzy zapytał, bardzo uprzejmie, czy według mnie ekologiczne jaja to istotny problem. Oczywiście, uważam, że ekologiczne jaja to ważna rzecz. Ale z drugiej strony, jakbym miał się zajmować każdą taką duperelą, to chyba bym oszalał.
14.09.2012
piątek, 5 października 2012
Noc
Nie jest ona dla mnie porą złoczyńców. Wchodzę w nią ufnie, w zawierzeniu, że jest bezpieczna. To taka otulina, która ukryje mnie, ale i tego, kogo przeczuwam, choć wyraźnie nie widzę. Ciemność pozwala skupić się i zajrzeć w głąb siebie bez obawy, że jest się podglądanym. Spotkanie w czarnym lustrze otwiera perspektywy, które ukryte są w zakamarkach umysłu i tylko mrok pozwala im wyjść z ukrycia. A jeżeli już się wydostaną, to ogarniają naszą wyobraźnię do szaleństwa i tylko świt może z powrotem wpędzić widma w bobrowe mroki.
Ale noc daje upust tęsknocie, fantazji, pragnieniom, marzeniom, temu wszystkiemu, co w ciągu dnia drzemie. Obrazy są może przerysowane i zwielokrotnione, ale ich siła jest w prawdzie, która odpływa w nieskończoną czeluść czerni. Dryfują nasze myśli i uczucia - bez obawy, że dotkną krawędzi nocnego morza. Ta trawa, której wcale nie trzymamy się kurczowo, niesie nas, na szczęście, w nieznanym kierunku. Odkrywa nowe światy, w które zanurzamy się z rozkoszą.
Łono ciemności wyzwala w nas pragnienie, by w żaden sposób nie wdarło się tu światło, które nie tylko oślepi, ale zabije tak cudownie wymyślony i przezywany świat. Świat, w którym - choć powieki szeroko otwarte - nie dociera do nas ani jeden promień światła. Dopiero w ciemności możemy przywołać te chwile, osoby, przedmioty, które pragniemy dostrzec. One same pokornie czekają w ukryciu, aż do momentu, kiedy chcemy z nimi być.
Taki wybór daje tylko mrok. Za dnia wszystko jest w zasięgu ręki, narzuca się, chce nas zdobyć. W nocy jest odwrotnie : to my zdobywamy. To pożądanie staje się coraz bardziej tajemne, a jego smak nasyca się proporcjonalnie do stopnia czerni. Wędrówka trwa, wyzwalając uczucia lęku i rozkoszy, strachu i fascynacji.
Rozum w tej podróży gubi się w zaułkach nieoświetlonych uliczek, unicestwiając się w rozbitych żarówkach latarni. Bo rozum jest bezradny wobec wyobraźni i uczuć. Ustępuje miejsca tej części naszej natury, której przyjaciółką i powiernicą jest noc.
Ileż to dźwięków dociera do nas od momentu, gdy zaczynamy smakować zmierzch.
Światło dzienne ustępuje miejsca ciemności przechodzącej w kolor sadzy, która czyni czerń jeszcze głębszą, zamieniając ją w nieskończoność. Dopiero wtedy ten czarny blejtram można wypełniać niewidzialnym pędzlem wyobraźni. Jest on w stanie wchłonąć nas bez reszty, jeżeli wyzwolimy w sobie taką gotowość. Zanurzony w wilgotnej ciemności, koronkowo i misternie budowany świat wyobraźni pęka jednak w końcu jak bańka mydlana. Ten poród o świcie nieprzypadkowo każe nam mrużyć oczy ...
09 ' 2012
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)









